Przeszkodą okazał się ubiegłoroczny konflikt Tomasza z PZLA, w wyniku którego nie podpisał on kontraktu. Współpraca braci stała się prywatnym przedsięwzięciem, a wkrótce potem stała się znacznie utrudniona.
- Jakoś sobie radziliśmy i ciągnęliśmy to, a wyniki były fajne, ze srebrnym medalem i rekordem Polski w halowych ME w tym roku – mówi młodszy Lewandowski „Super Expressowi”. - Nigdy jednak nie było idealnie. Trudną sytuacją spowodował koronawirus. Tomek mieszka w Norwegii. Tamtejsze przepisy nie pozwalają na wyjazdy z kraju w dowolnym czasie. Ostatnie wspólne zgrupowanie mieliśmy rok temu. Na co dzień porozumiewaliśmy się przez komunikator i email. Wiadomo, że zapisana strona przyjmie wszystko, ale nie zastąpi bezpośredniego kontaktu. Tomkowi ciężko byłoby brać odpowiedzialność za mój start w igrzyskach. Chciał mi pomóc, by ostatnie miesiące przed Tokio były pod kontrolą trenera, który widzi mnie na co dzień.
Trenerem średniodystansowców zatrudnionym przez PZLA w ubiegłym roku jest Piotr Rostkowski.
- Piotr nadzoruje treningi, widzi własnym okiem, czy coś trzeba zastosować lub zmienić. Teraz moje przygotowania idą według jego planów – nie kryje „Lewy”.
Jego cele i marzenia pozostają bez zmian.
- Walka o podium olimpijskie – nie kryje brązowy medalista ostatnich MŚ, w Katarze 2019. - Tylko medalu olimpijskiego nie mam w kolekcji. Ostatnio noga kręci się bardzo dobrze. Byłem na zgrupowaniu wysokogórskim w Kenii, teraz jestem w Font Romeu w Pirenejach. I czuję znacznie lepszą formę niż w maju 2019. Widać to po prędkościach osiąganych na treningach.
Pracując pod kierunkiem brata Marcin zaczął cztery lata temu stopniowo przestawiać się z dystansu 800 m na 1500 m. Dominują na nim biegacze z Afryki.
- Nigdy nie liczyły się dla mnie wielkie nazwiska, kolor skóry czy rekordy życiowe rywali. Niech oni się martwią, jak pokonać mnie – deklaruje biegacz z Polic. - Przyznaję tylko, że biegać na 1500 metrów jest trudniej, bo wymaga to dużo ciężkiego, wręcz „końskiego” wysiłku.