„Super Express”: - Jest moc?
Adam Kszczot: - Tak. W eliminacjach zrobiłem sobie dobre przygotowanie i dwa dobre okrążenia. Raczej jednak oszczędzałem energię na finał. Mimo, że bieg był szybki, to jak nie trzeba szarpać, oszczędza się siły.
- Wkalkulowujesz w ogóle to, że może nie być złota?
- Mierzę tylko w złoto! Nie można w ogóle myśleć inaczej. Jeśli to występuje w głowie, to znaczy, że powoli się poddajemy. Ja celuję w obronę tytułu. A jak będzie, zobaczymy w sobotę.
- W twoim przypadku jest, mówiąc piłkarskim językiem, szansa na hat-tricka. Byłeś bowiem mistrzem Europy w 2014 i 2016 roku.
- Rewelacja! Bardzo sobie tego życzę. Przygotowania przebiegały super, więc jest naprawdę duża szansa na to.
- Jak oceniasz poziom biegów na 800 metrów?
- Jest wysoki. Wyniki w berlińskich eliminacjach w Amsterdamie (ME 2016 – red.) dawały wejście w finału. A tutaj chłopaki musieli się mocno napocić, żeby wykręcić okrążenie na poziomie 1,46-1,47 min.
- Niektórzy kibice i fachowcy już nazywają cię „profesorem biegania”.
- I ja tak się właśnie czuję. 9 lat temu byłem w Berlinie na mistrzostwach świata, dużo doświadczenia od tamtego czasu zebrałem. Skrupulatnie to wykorzystuję.
- Jakbyś miał porównać Adama sprzed 9 lat, a Adama teraz, to jak różni są to sportowcy?
- Ja nie poznaję siebie sprzed roku (śmiech). W człowieku ciągle zachodzi zmiana. We mnie, w tobie, w każdym z nas. Jeżeli ktoś uważa, że ciągle jest constans i nic się nie zmienia, to jest w błędzie.
- Rodzina wybiera się na finał?
- Nie, ale będą oglądać z pozycji telewizora. Bardzo przeżywają moje starty, na pewno zdecydowanie bardziej niż ja. Kiedy udziela im się atmosfera stadionowa, to jeszcze się to nakręca. Wolą więc oglądać w domu.