"Super Express": - Oczekiwanie na wyniki badań lekarskich ograniczało panią w treningu?
Anita Włodarczyk: - Fizycznie nie. Trenowałam i startowałam normalnie. Ale trochę mnie to podłamało psychicznie. Bo chociaż jestem twarda, po kontuzjach i innych przejściach, to sprawa wyglądała poważnie. Potrzebna była rozmowa z psychologiem, doktorem Nikodemem Żukowskim. Łatwiej mi było się podnieść. Wszystko to mam teraz za sobą. Już podczas mistrzostw Polski w Białymstoku widać było, że się odblokowałam i że zapomniałam o tym, co było.
- Znów jest pani murowaną kandydatką do złota. Będzie kolejny rekord świata?
- Gdzieś z tyłu głowy mam taką myśl. Umocniłam się w tym przekonaniu po zawodach w Cetniewie, gdzie młot poleciał tak daleko. Ale nie było jeszcze perfekcyjnie, choć rzuty wykonałam szybciej niż poprzednio. Do poprawki jest jednak wykonanie ostatniego obrotu. A na "dzień konia" muszą złożyć się wszystkie czynniki.
- Można sobie wyobrazić dwie Polki na podium?
- Fajnie by było. Na brązowy medal trzeba by pewnie rzucić 75 i pół metra (Malwina Kopron ma rekord życiowy 75,11 m, a Joanna Fiodorow 75,09 m - red.).
- Pani sama mogłaby w Londynie przyjąć trzy medale, gdyby przewidziano wręczenie złotych z lat 2012 i 2013, po wpadce dopingowej Tatiany Łysienko.
- Jest we mnie cierń, bo przyjemnie byłoby, gdyby wręczone zostały podczas mistrzostw w Londynie, gdzie odbyły się igrzyska 2012. Taka okazja nie powtórzy się przez najbliższe lata. Nie wiem, czy trwają jeszcze procedury, czy też ktoś coś przeoczył. Zajmę się tym po mistrzostwach.
MŚ w lekkoatletyce: Ile medali zdobędzie Polska [ANALIZA]