A na razie zakończyła rehabilitację i trenuje w siłowni. Wzięła też do ręki oszczep po kilku miesiącach rozbratu. - Bóle w barku czułam nawet już w Rio, ale zignorowałam je. Powróciły, gdy wznowiłam treningi jesienią. To była kontuzja przeciążeniowa, wynik ciągłego mocnego tarcia kości o siebie. Gdy usłyszałam o konieczności zabiegu, popłakałam się. Ale gdy pojechałam do kliniki w Poznaniu, sama poganiałam: „róbcie już tę operację” - wspomina lekkoatletka.
Przez trzy miesiące nie mogła forsować górnej części ciała. Po operacji schudła ok. 10 kilogramów. - Aż brat się śmiał porównując nasze bicepsy, że wyglądam jak dziecko – wyjawia zawodniczka z Suwałk. - Ale teraz nieco nadrobiłam wagowo. Ćwiczę z mniejszymi obciążeniami niż zwykle, a staw mnie nie boli, tylko czasami odzywają się mięśnie. Chciałabym już wystartować, Jednak nie jest to „wilczy głód”, jaki odczuwałam zwykle od początku roku w poprzednich latach. Bo mięśnie jeszcze nie są gotowe do „strzałów”, jakimi powinny być moje rzuty. Ale jestem niepoprawna optymistką i biorę wszystko w jasnych barwach.
Wymuszona przerwa w treningach ma też swoje dobre strony. - Uspokoiłam się, odpoczęłam fizycznie i psychicznie. Dla spraw osobistych miało to też dobry skutek. Mogłam chodzić na zajęcia na uczelni (filologia angielska) – wymienia Maria. - I na pewno nie żałuję, że zrezygnowałam z myśli o studiach w USA. To była dobra decyzja.
Andrejczyk planowała studia z dziedziny architektury za Wielką Wodą. Architektem jest jej ojciec, a ona sama od dziecka miała zdolności plastyczne. Chodziły jej po głowie myśli, by zostać malarką. - Ale stało się tak, że to sport jest moją pasją i radością. Wiem, że chcę robić właśnie to. A gdybym miała oddać na papierze moją obecną sytuację, narysowałabym gladiatora. Bo walka z kontuzją, to walka z czymś, co silniejsze od nas. I z samym sobą.