- Wszystko się zmieniło: w rozgrzewce, w treningu i w rozkładzie jego akcentów, w samym podejściu do sportu - mówi „Machałek”. - Dotąd nigdy w życiu nie rozgrzewałem się pół godziny przed wejściem do siłowni, a teraz rozgrzewka obejmuje dużo biegania, rozciągania mięśni, ćwiczeń usprawniających. Trening ma większą intensywność, mocniej daje w kość, ale tez zaczyna się od pytania, jak się czujemy i czy coś nas nie boli. Na razie skupiamy się na technice, dyskiem rzucamy na sali, w siatkę. Ciężka praca dopiero przed nami.
Sezon 2018 kompletnie nie udał się Małachowskiemu. Ukończył go na 20. pozycji w tabeli światowej z wynikiem 65,78 m, gorszym o 6 m od jego rekordu Polski. A w ME w Berlinie nie zaliczył żadnej próby w eliminacjach.
- Wiem, jaki błąd popełniłem w Berlinie. Mogłem tam powalczyć o brąz, ale potraktowałem ten start na luzie, nieprofesjonalnie. Byłem zbyt pewny siebie – nie kryje mistrz świata i Europy. - Ale nie jestem już w stanie rok po roku startować na najwyższych obrotach. Czasem trzeba dać krok wstecz, by potem zrobić dwa kroki do przodu. Teraz jest nowy trener, nowe doświadczenia, a oczy otwierają się na coś, czego nie dotąd nie znałem, choćby w technice.
A wszystko służyć ma jednemu: sukcesowi w igrzyskach w Tokio 2020. Jedyny laur, jakiego nie ma w kolekcji, to złoty medal olimpijski (wywalczył dwa srebrne, ten pierwszy za… Kanterem, w roku 2008).
- Chciałbym zająć wysokie miejsce w mistrzostwach świata w przyszłym roku, ale celem jest Tokio. Po nim kończę karierę. Chyba, że zdobędę złoto... Nie, nie, to tylko żart. A ile daję sobie szans? Dzisiaj jestem zdrowy, dobrze zmotywowany, więc sto procent (śmiech).
Niepowodzenie w ME spowodowało, że stracił stypendium kadrowe. Wciąż jednak ważny jest jego kontrakt sponsorski z Orlenem, a ponadto plutonowy Małachowski, lekkoatleta Śląska Wrocław, otrzymuje wynagrodzenie z wojska.