- Jak skomentujesz całą aferę?
Tomasz Zieliński: - Czuję się tak, jakby to wszystko tylko mi się śniło. Uważam, że został popełniony jakiś błąd w sztuce. Brak mi słów. Trenuję od 20 lat i nigdy się nie dopingowałem, a teraz nagle wyskakują mi z taka informacją. Przeszedłem dużo kontroli przed przylotem tutaj i wszystkie dały wynik negatywny. A teraz nagle po przylocie nawet godziny w wiosce nie spędziłem, a już mnie dziewczyna zabrała na kontrolę, po której się okazało, że jestem na dopingu. 31 lipca tu wylądowałem, dostałem akredytację, doszedłem na stołówkę i już tam mnie zgarnęli.
- Jaki to może być błąd w sztuce?
- Nie wiem. Aparatura to zwykła elektro-mechaniczna rzecz i też się potrafi popsuć. Na pewno będę się odwoływał, bo coś tu jest nie tak. Z Niemiec przyleciał specjalnie profesor na przebadanie mojej próbki B i powiedział, że jest wysoce nieprawdopodobne, żebym brał nandrolon, bo ten doping utrzymuje się w organizmie 1,5 roku. Musiałbym być skończonym debilem, żeby go stosować. Nandrolon przed samym wylotem na igrzyska, gdzie miałem szanse na medal? O tym dopingu mówi się, że to "steryd ze średniowiecza". Nawet nie wiem gdzie mógłbym go kupić i od kogo.
- Jak zareagował twój brat Adrian?
- Wszyscy jesteśmy rozbici. Każdy siedzi i próbuje to wszystko logicznie jakoś wyjaśnić. Ale nie da się. Nie wiem co powiedzieć. Jestem niewinny. Prosiłem nawet, żeby zbadali, czy aby na pewno ten mocz jest mój, ale powiedzieli, że jeżeli szkło nie jest uszkodzone, to nie ma podstawy prawnej, żeby to zrobić. Znajomi śmieją się że to jakiś "wałek", że teraz z Rosji się na Polskę przerzucili. Powiem tylko, że wielu osobom mój występ tutaj był nie na rękę.