- Przez półtora roku nie było postępu, a teraz czułem, że taka odległość jest w moim zasięgu - mówi "Super Expressowi" kulomiot AZS AWF Kraków. - Jestem w tym roku silniejszy i lepszy technicznie niż w ubiegłym. Staram się też na treningu i na zawodach wykonywać poszczególne czynności z myślą, czemu one służą.
Rok 2017 zaczął się dla niego pechowo - od leczenia naderwanego mięśnia uda. I pech trwa.
- Przez tę kontuzję miesiąc nie trenowałem - wyjawia. - W styczniu i marcu miałem anginy, w kwietniu zapalenie oskrzeli, w maju wietrzną ospę. A teraz boli mnie ręka, którą pcham kulę. Pomagają mi fizjoterapeuci, ale brakuje czasu, by ją zbadać.
Zobacz: MŚ w lekkoatletyce: Znamy skład reprezentacji Polski!
Zrobiło się o nim głośno w lutym 2016 r., gdy był liderem światowego rankingu (21,35 m). Pół roku później został wicemistrzem Europy. Na igrzyskach w Rio odpadł jednak w eliminacjach.
- No, nie wyszło. Może to była trema. A może to, że zacząłem daleko pchać, a nie wiedziałem jeszcze, co i jak. W tym roku jestem już bardziej świadomy, mam więcej doświadczenia. Przede mną trzy lata, żeby przygotować się, aby coś wywalczyć na igrzyskach. A o tamtej porażce nie myślę. Było, minęło. W sporcie raz się wygrywa, raz przegrywa. Mam nadzieję, że zachowam zimną krew na mistrzostwach świata w Londynie - rozmarza się.
Pochodzi z beskidzkiej miejscowości Kiczyce pod Skoczowem. Zaczął uprawiać pchnięcie kulą za przykładem starszego brata Łukasza i za namową trenera Piotra Galona.
- Brat zrezygnował ze sportu kilka lat temu, bo nie miał z tego pieniędzy, a musiał utrzymać rodzinę. A mnie pomagali babcia, dziadek i klub Sprint Bielsko. Rodziców nie było na to stać. Dziadkowie pomagają mi nadal - opowiada.
Podobnie jak wielu miotaczy Michał Haratyk nosi brodę.
- Dwa lata temu przestałem się golić - żartuje. - To nie żadne kształtowanie wizerunku. Ot, urosła i tyle. W tym roku jest jednak dłuższa.