Robert Lewandowski i Kamil Grosicki

i

Autor: EastNews

Droga Polaków do Rosji. Dziesięć wojen biało-czerwonych o bilety na mundial

2018-06-10 2:40

Piłkarski maraton ze szczęśliwym zakończeniem. Dziesięć meczów, osiem zwycięstw, ledwie jedna porażka. Polacy w eliminacjach mistrzostw świata okazali się niemal bezbłędni. Emocji jednak nie brakowało. Falstart w Kazachstanie, mordęga z Armenią w Warszawie, pogrom w Bukareszcie i miazga w Kopenhadze. Prawdziwa sinusoida, z nieba do piekła i z powrotem. A wszystko w trakcie trzynastu szalonych miesięcy, od września 2016, do października roku 2017. Przedstawiamy, oto droga Polaków na mundial w Rosji! 

25 lipca 2015 roku. To tego dnia poznaliśmy rywali w drodze na mundial w Moskwie. Mieliśmy sporo szczęścia. Trafiliśmy do trzeciego koszyka. Szykowaliśmy się na potęgi, a trafiliśmy tymczasem na Rumunów (1. koszyk) i Duńczyków (2. koszyk), a także, z dalszych miejsc, na Czarnogórców, Ormian i Kazachów. To była grupa trudna tylko ze względów logistycznych. Pod względem piłkarskim nie odstawaliśmy od nikogo. Ba! Po Euro 2016 staliśmy się murowanymi faworytami do pierwszego miejsca w grupie. 

Zaczęło się jednak źle. Koszmarnie. W Warszawie wciąż rozpamiętywano rzut karny Jakuba Błaszczykowskiego w ćwierćfinale kontynentalnego turnieju, tymczasem w odległej Astanie miejsce w szeregu pokazał nam Kazachstan. To był bodaj najtrudniejszy moment eliminacji. Sztuczna murawa, koszmarne pudła Arkadiusza Milika i dwa gole Siergieja Chiżniczenki, wcześniej rezerwowego Korony Kielce - na dobre nie zaczęła się walka o mundial, a ekipa Adama Nawałki już była dwa punkty w plecy do Duńczyków. 

Miesiąc później obudził się jednak Robert Lewandowski. Piłkarz Bayernu Monachium niemal sam rozbił Duńczyków. Dosłownie. W drugiej połowie, gdy polski zespół cofnął się do defensywy, hat tricka skompletował po pięćdziesięciometrowej szarży i ucieczce defensorom rywala. 

To był pierwszy z wielu show Lewandowskiego w eliminacjach. Gorzej spisywała się defensywa. W trakcie całych eliminacji tylko dwa razy zachowaliśmy czyste konto. W Bukareszcie, przeciwko Rumunom i w Warszawie, w rewanżowym spotkaniu z Kazachstanem. Zawodzili wszyscy. Przeciwko Duńczykom elektryczny był Kamil Glik. Stoper AS Monaco zaliczył nawet samobója. Nawałka tymczasem szukał różnych rozwiązań. Na lewej obronie wymieniali się Artur Jędrzejczyk z Maciejem Rybusem. Na prawej rządził, póki starczyło mu sił, Łukasz Piszczek. W środku natomiast eliminacje rozpoczął Bartosz Salamon, ale wypadł na tyle słabo, że później w kadrze oglądaliśmy już tylko, na zmianę, Thiago Cionka i Michała Pazdana. I oczywiście Glika. 

Brak stabilizacji, nierówna forma, nerwy i cuda Lewandowskiego. 8 października zmiażdżyliśmy Duńczyków, trzy dni później do 95. minuty drżeliśmy o wynik meczu z Armenią. Udało się, znów na ratunek rzucił się kapitan, Lewandowski w całych eliminacjach strzelał z częstotliwością nowiutkiego Kałasznikowa. W 10 meczach ustrzelił aż 16 goli i został królem strzelców całej eliminacyjnej kampanii. Pokonał Cristiano Ronaldo, który bramek zdobył "tylko" 15. 

Najlepszy moment eliminacji mieliśmy w listopadzie. W Bukareszcie rozbiliśmy Rumunów 3:0. To był show. Jak oceniło wielu, szczyt możliwości biało-czerwonych. Gospodarzy wręcz zdominowaliśmy. Zmiażdżyliśmy. Wiele dało wejście Karola Linettego. Pomocnik Sampdorii Genua pozwolił rozwinąć skrzydła Piotrowi Zielińskiemu, odciążył Grzegorza Krychowiaka i dał Polakom szybkość w strefie środkowej. W role egzekutorów wcielili się jednak inni. Kamil Grosicki nim trafił do siatki przebiegł pół boiska, a przy golach Lewandowskiego wręcz tytaniczną pracę wykonał Łukasz Teodorczyk. 

 

W marcu 2017 roku zrobiliśmy wielki krok w kierunku mundialu. Zamęczyliśmy na wyjeździe Czarnogórców. Bohaterem został Łukasz Piszczek. To był jego wielki moment. Biegał przez całe eliminacje, zasuwał, nie marudził, pracował dla drużyny. W Podgoricy wreszcie to jego strzał dał nam cenne trzy punkty. Cenne, bo wpadkę zaliczyli Duńczycy i biało-czerwoni znaleźli się w wymarzonej sytuacji. 

Potwierdziliśmy to w czerwcu. Meczu z Rumunią obawiano się ze względu na pauzę Kamila Glika. Niepotrzebnie, dzień konia, kolejny w tych eliminacjach, miał Lewandowski. 3:1 dało nam idealną pozycję wyjściową. Pesymistów nie było. Nie mieli argumentów. Polski zespół działał jak dobrze naoliwiony mechanizm. Kontuzje, kartki, zmiany taktyczne - wypadnięcie nawet kilku elementów nie zatrzymywałobiało-czerwonej machiny.

Awarię zgłoszono 1 września. To był szok. Jak uderzenie obuchem. 0:4 w Kopenhadze zmieniło wszystko. Po meczu trener Danii wspomniał o "czytelnej" grze Polaków. Konsekwencji, która stała się przekleństwem. Być może wtedy Nawałka zdecydował się na zmianę ustawienia i grę trójką obrońców. Duńczycy obnażyli bowiem wszystkie nasze braki. Zagrali perfekcyjnie, my odwrotnie. Już leżeliśmy na deskach, a przed nami były jeszcze trzy mecze. Wiary nie tracili tylko nasi zawodnicy, którzy tuż po gwizdku końcowym wspominali jedynie o "wypadku przy pracy". 

3:0 z Kazachstanem, 6:1 z Armenią, wreszcie finisz z Czarnogórą. Polska kadra dojechała na oparach, ale dzięki "Lewemu" - pobił przeciwko Czarnogórze rekord Włodzimierza Lubańskiego - w Warszawie pozostało nie przegrać. Było nerwowo - w 83. minucie, po wyrównaniu Żarko Tomasevicia, na wypełnionym po brzegi Narodowym wręcz cicho - ale końcówka należała do nas. Dwa gole, w tym ten szesnasty, decydujący Lewandowskiego, dały Polakom ósmy awans na mistrzostwa świata w historii. 

Czy przyczynią się do kolejnego wielkiego sukcesu polskiego futbolu?

Najnowsze