"Super Express": - Miałeś wcześniej sygnały, że możesz zostać powołany?
Kamil Wilczek: - Tak. Rok temu pierwszy raz przyjechałem na zgrupowanie i od tego czasu byłem w stałym kontakcie ze sztabem. Trenerzy cały czas monitorowali moją formę, a tuż przed powołaniem odwiedził mnie w Danii trener Bogdan Zając. To powołanie mnie nie zaskoczyło.
- Miałeś prawo nie być zaskoczony, bo w Broendby strzelasz jak na zawołanie (w sześciu meczach tego sezonu cztery bramki - red.).
- Moje statystyki wyglądają dobrze, a dla napastnika to bardzo ważne. Dla mnie najważniejsze jest to, że w Danii zyskałem spokój. Zostałem dobrze przyjęty, wszystko jest zorganizowane na wysokim poziomie, mam czystą głowę i skupiam się wyłącznie na piłce. To później przekłada się na boisko. Dzięki temu moja dyspozycja z dnia na dzień jest coraz lepsza.
- Po transferze z Piasta Gliwice do włoskiego Carpi tak różowo nie było...
- We Włoszech nie potoczyło się tak, jakbym sobie tego życzył. Musiałem coś zmienić, dlatego odszedłem. Czas pokazał, że to była bardzo dobra decyzja. Trafiłem do klubu z tradycjami, kibicami i długoterminową wizją rozwoju. W Broendby nie ma improwizacji, są za to konkretne plany i cele na przyszłość.