Był 19 października 2002 roku. Tytułu mistrza Anglii bronił - w co trudno uwierzyć - Arsenal Londyn. Ekipa Arsene Wengera szła jak burza. Nie przegrała trzydziestu kolejnych spotkań w Premier League. Starcie z Evertonem miało być tylko kolejnym przystankiem w drodze po kolejny tytuł. Tym bardziej, że rywale zawodzili. Problemy miał Liverpool, Sir Alex Ferguson powoli dorastał do myśli, że czas Davida Beckhama na Old Trafford dobiegał końca, a Chelsea Londyn nie tyle walczyła o puchary, co o przetrwanie. "The Blues" zmagali się bowiem z potężnymi problemami finansowymi. Brzmi absurdalnie? To dorzucamy do pieca jeszcze. Manchester City w najwyższej klasie rozgrywkowej przebywał dopiero od trzech miesięcy.
Rooney - od fana kaloszy, do gwiazdy Manchesteru United
Mecz Arsenalu z Evertonem byłby więc kolejnym z wielu. Byłby, gdyby nie korpuletny szesnastolatek, który nieoczekiwanie wybiegł na murawę. Rudy, piegowaty, niezbyt wysoki, trochę przypominający ciężarowca. W 89. minucie Anglik wypuścił rakietę, która miała (ma?) zmienić brytyjski futbol. Z trzydziestu metrów potężnym uderzeniem pokonał legendarnego Davida Seamana i zakończył triumfalny marsz "Kanonierów". - Wayne Rooney, zapamiętajcie to nazwisko - krzyczał chwilę później angielski komentator.
Arjen Robben wraca na boisko! Robert Lewandowski ma problem?
Prehistoria. Arsene Wenger wówczas mówił o najcudnowniejszym młodym chłopaku, jakiego kiedykolwiek widział. Do Arsenalu go jednak nie ściągnął. Zrobił to Sir Alex Ferguson tuż po Euro 2004. Sporo ryzykował. Rooney potrzebował zaledwie dwóch lat, by w ilości skandali dorównać słynnemu Paulowi Gascoigne'owi. Ustawiał szkoleniowca Davida Moyesa, dość jednoznacznie informował media, że Everton to klub zdecydowanie za mały na jego talent, a jakby tego było mało - brytyjskie tabloidy złapały go z podstarzałymi prostytutkami, ubranymi... w gumofilce.
A jednak! Sprawdził się. I to jak! Minęło 13 lat. Rooney w Premier League rozegrał 415 spotkań i strzelił 187 goli. Mało? W porównaniu do Cristiano Ronaldo czy Lionela Messiego - zdecydowanie. Ale w angielskich warunkach? Thierry Henry, Alan Shearer czy Robbie Fowler w jego wieku wyglądali gorzej. Na dodatek w reprezentacji Anglii gwiazdor Manchesteru United zdystansował wszystkich. Bobby Charlton - dotychczasowy rekordzista - strzelił w trakcie kariery 49 goli. Rooney ma już 50. I jeszcze osiemnaście spotkań, by zdystansować Petera Shiltona - w tym przypadku w ilości spotkań w narodowej koszulce.
Rooney lepszy niż Matthews czy Charlton?
O sukcesach drużynowych nawet nie ma sensu wspominać. Z United mistrzostwa Anglii, puchary, Liga Mistrzów. Z reprezentacją natomiast... trochę gorzej. Ćwierćfinał Euro 2004, ćwierćfinał mistrzostw świata 2006, 1/8 finału 2010 i ćwierćfinał Euro 2012. A na dodatek również brak awansu na Euro 2008 i tylko faza grupowa ostatniego mundialu.
Jeśli za rok we Francji Rooney doprowadzi Anglię do medalu, wątpliwości nie będzie już żadnych. Żaden Stanley Matthews, Stan Mortensen czy Dixie Dean. Żaden Bobby Charlton, Gordon Banks, Bobby Moore czy Kevin Keegan. Wreszcie też: żaden Peter Shilton, Gary Lineker, Alan Shearer czy Michael Owen. Wayne Rooney - to będzie najlepszy gracz w historii angielskiej piłki.
Przyzwyczajajcie się.