„Super Express”: - Godzina „zero” już w środowy wieczór. Czuje pan stres?
Tomasz Gębala: - Wręcz przeciwnie, czuję spokój. Nie jestem „podgrzany” tym meczem. Wszedłem już w „tryb meczowy”, co oznacza, że dopiero po obiedzie zaczynam poważnie myśleć o wieczornym spotkaniu. Wcześniej staram się odrzucać emocje, by się nie „przemotywować”. Mam swoje rytuały, by wprowadzić się na odpowiedni poziom motywacji, pozytywnego stresu.
- Jak wygląda u pana ten „tryb meczowy”?
- Jest poparty kwestiami naukowymi. Maksymalnie półgodzinna – by nie wchodzić w głęboki sen –drzemka poobiednia, potem zimny prysznic, żeby się pobudzić. No i muzyka, żeby ze strefy relaksu wejść w strefę koncentracji i skupienia: „OK, teraz jest czas na to, by zrobić wynik”.
Szczypiorniści zaczynają walkę w mistrzostwach świata
- Zaczynacie turniej meczem z rywalem z najwyższej półki. Da się zatrzymać na parkiecie mistrzów olimpijskich?
- Zatrzymać Francję? Da się. Mamy wielu zawodników, którzy grali przeciwko nim w klubach, spotykali się w rywalizacji na poziomie europejskich pucharów. Wiemy, jak grają; jak wykorzystać może nie tyle ich słabości, co raczej te strony, w których nie są aż tak mocni. Plan jest dobry, a jak go wykonamy – to już inna kwestia.
- Znajomość – czy to z polskiej ligi, czy z meczów pucharowych – większości rywali, z którymi przyjdzie się wam potykać w turnieju, jest ważna?
- Owszem. To jest swego rodzaju gra, na zasadzie: „Ja wiem, że ty wiesz”. To znaczy: ja wiem, co oni będą grać, a oni wiedzą, że ja wiem. Pytanie, jak daleko się w tej grze posuniemy i kto kogo w niej przechytrzy. Jak bardzo skomplikowane rozwiązania będą mieć przygotowane rywale, i jak zareagują na nasze. Ale w tych najważniejszych momentach, przy wyrównanej końcówce, każdy wraca do sprawdzonych zagrywek. I właśnie wtedy ta wiedza, znajomość z rozgrywek klubowych, jest przydatna.
- Niezależnie od wyniku pierwszego meczu z Francją, kluczowa w grupie zdaje się być druga potyczka, ze Słowenią.
- Tak. Wygrana ze Słowenią jest fundamentem do utrzymania szans na awans do ćwierćfinału. A ćwierćfinał to dla mnie cel minimum. Potem, w fazie play off, dużo może się wydarzyć; ale dla nas ważne jest, by pozostać na ścieżce olimpijskiej i móc pojechać na igrzyska do Paryża – a warunkiem tego jest właśnie ćwierćfinał. Na szczęście – wracając do pytania – większość słoweńskich kadrowiczów to zawodnicy, przeciwko którym już niejednokrotnie grałem.
Tomasz Gębala zdradza, co przyprawia go o dreszcze
- Mówi pan o wadze meczów ligowych i pucharowych, bo dzięki nim znacie rywali. Ale mecze reprezentacyjne chyba jednak nieco się od nich różnią?
- Do pierwszych taktów Mazurka Dąbrowskiego właściwie czuję się tak samo, jak w innych meczach. Ale jak już się pojawi Mazurek – nie taki wykonany tylko przez nas, zawodników, ale odśpiewany przez całą halę, najlepiej a capella – to jest już coś zupełnie innego. Zaczyna się czuć różnicę. Nawet teraz, kiedy o tym myślę i mówię, czuję dreszcze. To pokazuje rangę meczów w koszulce z „orzełkiem”.
- Wyprzedany do ostatniego meczu Spodek to fajna rzecz?
- Mieć pełny Spodek to jest coś pięknego, bardzo emocjonującego!
- Spodek kojarzy się ze „świątynią siatkarzy”. Miał pan kiedyś okazję znaleźć się na trybunach podczas któregoś ze spotkań siatkarskiej reprezentacji?
- Nie. Problem ze mną jest bowiem taki, że... ja się nie interesuję sportem! Uprawiam go, ale w wolnych chwilach odcinam się od niego, nie uczestniczę w widowiskach sportowych jako kibic. Choć oczywiście zdarza się, że – poza meczem – mam potrzebę rywalizacji. Ot, choćby w szachach czy w grach planszowych.