Na spodzie sanek Ewelina ma wymalowany piękny obrazek przedstawiający czarnowłosego anioła ze srebrzystymi skrzydłami, a do wewnętrznej części swojego pojazdu przymocowała metalowego małego aniołka.
Przeczytaj koniecznie: Brawo Ewelina!
- Na tym rysunku jestem ja sama - zdradza nasza saneczkarka. - Namalował mi to Przemek Drozd z Warszawy przed tym sezonem. Zawsze chciałam mieć anioła na sankach. To mi miało pomóc w sporcie - wyjaśnia.
A co prócz opieki aniołów złożyło się na sukces?
- Ujeździłam sanki. No, może nie jak konia, ale traktuję je jak takie moje małe ferrari, na którym się ścigam - tłumaczy Ewelina. - Ten pojazd naprawdę ma duszę, czasami zdarza mi się nawet mówić do sanek. One są dla mnie trochę jak żywa istota, na pewno nie chcę ich w żaden sposób skrzywdzić, nawet wszelkie manewry na torze wykonuję bardzo delikatnie - opowiada Staszulonek.
Jej "ferrari" z czerwonymi płozami, warte ok. 3500 euro, zbudował dla Eweliny niemiecki trener Thomas Schwab. Zresztą Staszulonek zawdzięcza Niemcom więcej. Niemcy pomagają jej praktycznie na każdym treningu, a gdyby nie interwencja niemieckiego lekarza Jochena Wagnera, Polka mogła nawet stracić nogę po koszmarnym otwartym złamaniu. Pojechała na operację do Monachium i dzięki temu uniknęła amputacji.
Przeczytaj koniecznie: Vancouver 2010: szczegółowy program zimowych igrzysk olimpijskich
- Do tej pory jak mnie coś boli, idę od razu do doktora Wagnera - przyznaje nasza saneczkarka.
Po dwóch pierwszych ślizgach na torze Whistler Sliding Centre była dziesiąta. Trzecia tura przyniosła jej awans o jedno miejsce, a w ostatniej, czwartej Polka wskoczyła jeszcze o oczko wyżej w klasyfikacji generalnej i na świetnej ósmej pozycji ukończyła zmagania.
- To mój życiowy sukces - mówi ze łzami w oczach Staszulonek. - Ale wcale nie kres marzeń. Pierwsze się spełniło: ósemka igrzysk. Następne mam już na kolejną olimpiadę w Soczi. Chciałabym tam stanąć na podium - zapowiada.