- Jeśli nie zdobędzie medalu, uduszę go - grozi trener polskiej kadry bokserów Ludwik Buczyński.
Wczoraj Maszczyk (waga do 48 kg) zrobił pierwszy krok, zlał na kwaśne jabłko Saidu Kargbo z Sierra Leone. Rywal nie zdobył żadnego punktu. Po pierwszej rundzie przegrywał 0:5, po drugiej - 0:10. W trzeciej - przy stanie 0:13, po trzecim liczeniu Kargbo, sędzia przerwał pojedynek.
Po walce Maszczyk nie przeceniał pierwszego sukcesu. - Będę szczery. Rywal nie należał do najlepszych - przyznał.
Następny przeciwnik też chyba nie jest mocarzem - to Jafet Utoni z Namibii. Jeśli go Maszczyk pokona (a wstyd byłoby nie pokonać), to już w boju o medal zmierzy się albo z Irlandczykiem Barnesem albo z Ekwadorczykiem Mezą. Raczej z tym pierwszym.
- Walczyłem z nim 2 lata temu, w meczu z Irlandią, na jego terenie - i wygrałem. To jednak boks. Raz się wygrywa, innym razem można przegrać - asekuruje się Maszczyk. Ale chwilę potem zachowuje się jak prawdziwy czempion:
- Czuję się jednym z najlepszych bokserów na świecie w tej kategorii. Trzeba być pewnym siebie. Mogę tylko jeszcze raz przytoczyć słowa mojego pierwszego trenera, mistrza świata Henryka Średnickiego: "Przyjechałem po medal. Najlepiej złoty".