Po pierwsze, zdecydowanie najważniejsze- bardzo źle się stało, że takie piłkarskie święto jak mecz mistrza Polski ze zwycięzcą Ligi Mistrzów na legendarnym Estadio Santiago Bernabeu zostało w pewien sposób "spaskudzone" przez przedmeczowe zamieszki. Kibice Legii w opinii wielu obserwatorów, jak również kibiców Realu zaprezentowali się na trybunach naprawdę bardzo pozytywnie. Zgodnie z zaleceniami organizatorów wyjazdu (Stowarzyszenia Kibiców Legii Warszawa) nie została odpalona żadna pirotechnika, wystarczył głośny doping przez cały mecz. Jednakże, o tym prawie się nie mówi...
W tym miejscu dochodzimy do ważnego punktu. Czy naprawdę zamieszki, które miały miejsce pod stadionem były aż takie straszne? Oczywiście, fatalnie się stało, że do nich doszło, jednak jednostronny przekaz medialny, w którym to odpowiadają za nie wyłącznie kibice, jest skrajnie nieobiektywny. Hiszpańska policja, od kilku tygodni informowana przez media, że przyjazd kibiców Legii będzie przypominać najazd Hunów chcących wyłącznie kraść, gwałcić i rabować również dość wyraźnie odcisnął swe piętno. Policjanci byli wyraźnie spięci, co u niektórych z nich wywoływało agresywność i prowokacyjne zachowania. Jak w każdej większej grupie społecznej, zarówno wśród jednych (policjanci), jak i drugich (kibice), nie zabrakło jednostek nieodpowiedzialnych, które doprowadziły do zamieszek.
Jak wyglądały one z mojej perspektywy? Po delikatnym spóźnieniu na miejsce zbiórki (które notabene nie było najtrafniejsze ze względu na jej zbyt małą powierzchnię) i wyruszeniu na stadion policja pod tylną część przemarszu dopuściła Hiszpana, który rzucił w kibiców Legii szklaną butelką. To wywołało reakcję i pogoń kilku Polaków za prowodyrem. Wyłamanie kordonu, jaki chcieli ustawić policjanci wywołał w niektórych z nich agresję, przez co jakiekolwiek próby odejścia od kordonu skutkowało agresją stróżów prawa (szturchanie pałkami, szczucie psami). Gdy sytuacja na chwilę się uspokoiła i mijaliśmy ulicę, na której wstrzymano ruch samochodowy, doszło do eskalacji konfliktu. Jeden z Hiszpanów wysiadł z samochodu i zaczął kręcić kibiców Legii. Kibic stołecznej drużyny podbiegł do niego i gestami pokazywał mu, aby tego nie robił. Oczywiście, być może było to niepotrzebne, jednak to reakcja policji, która podbiegła do niego i zaczęła okładać pałkami spowodowało duże zamieszanie, które trwało do samego wejścia na stadion. Warto również podkreślić, że czynny udział w studzeniu emocji mieli sami kibice Legii, zarówno ci z SKLW jak i inni. Ponadto zdecydowana większość nie była zainteresowana jakimikolwiek potyczkami z policją.
Trzeba również pamiętać, że kibice Legii docierali do Madrytu już od soboty, z czego duża część zameldowała się tam w poniedziałek. Zarówno wtedy, jak i w dniu meczowym, przez cały dzień kibice Legii chodzili po mieście i nie stwarzali żadnych problemów. Około godziny 16 na jednym z placów, na którym zgromadzili się polscy fani, hiszpańska dziennikarka zachwycała się naszą postawą. Wieczorem zdjęcia z tegoż właśnie placu zostały opatrzone m.in. moją podobizną oraz podpisem na żółtym pasku, jaki przytoczyłem już w leadzie (gdyby były jakieś wątpliwości- grzecznie siedzieliśmy sobie przy fontannie).
Reasumując, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności: skalę zamieszek i ich przyczyny, zaprezentowanie się fanów na stadionie, pobyt kibiców Legii na mieście (przed, i po meczu), naprawdę dziwnym jest, że polskie media aż w takim stopniu podchwyciły narrację mediów hiszpańskich. Podkreślam jeszcze raz- bardzo źle się stało, że doszło do awantur, ale skupianie się na nich i budowanie całościowego negatywnego wizerunku "stadionowych bandytów plądrujących Madryt" (podczas, gdy awanturowała się garstka z nich, niektórzy sprowokowani przez agresywną policję) wydaje mi się trochę niestosowne...
Zobacz także: Jacek Magiera: Jestem legionistą z krwi i kości, ale wchodziłem do nieznanej szatni