"Super Express": - Jeżeli Ruch nie dostanie 18 milionów, to nie dokończy sezonu ligowego?
Krzysztof Sachs: - Nie. Te rozgrywki na pewno dokończy. Problemy zaczną się przed następnym sezonem, bo wtedy miałby niemal zerowe szanse na otrzymanie licencji na grę w Ekstraklasie. Sytuacja, w jakiej znalazł się klub, to efekt pożyczania pieniędzy na poczet przyszłych wpływów. Prędzej czy później to musiało tąpnąć.
- Jaki jest sens reanimowania takiego klubu? 18 milionów to kropla w morzu potrzeb. "Niebiescy" mają przecież ponad 40 mln zadłużenia.
- Sens jest. Choćby dlatego, że Ruch wykonał świetną pracę, klub osiągnął zysk operacyjny. Rzeczywiście mają około 40 mln zobowiązań, ale w większości to zadłużenie właścicielskie, a klub nie generuje nowych strat. Ratunkiem byłoby wyzerowanie licznika, takie jak rok temu nastąpiło w Górniku Zabrze. Tam pozbyto się długu, emitując obligacje gwarantowane przez miasto.
- Powiedział pan, że Ruch od kilku lat ma pętlę na szyi. Dlaczego zatem komisja licencyjna dopuszczała go do gry?
- Na Ruch od trzech lat jest nałożony nadzór finansowy i limit wynagrodzeń piłkarzy. A nas przede wszystkim interesuje spłata zobowiązań tego klubu wobec tzw. rodziny piłkarskiej - pracowników, piłkarzy i innych klubów. Tu chorzowianie jakoś sobie radzą. Poza tym w dokumentach licencyjnych mamy oświadczenie firmy, u której Ruch jest zadłużony, że do końca obecnego sezonu nie będzie windykowała długu.
- Ruch to najbardziej zadłużony klub w Ekstraklasie?
- Nie. Długi właścicielskie wobec Telefoniki ma np. Wisła Kraków. Prasa pisała o ponad 100 milionach. Legia według mediów była winna ITI 200 mln zł, ale tu po zmianach właścicielskich problem jest pod kontrolą. No i Górnik, który po uzdrowieniu przez miasto znów zaciąga nowe zobowiązania.