- Już zdążyłem się przyzwyczaić do myśli, że odchodzę z areny - nie ukrywa mistrz olimpijski z Pekinu. - Owszem, czasem przychodzi przekorna myśl, że za rok wrócę, ale traktuję ją z uśmiechem. Jakieś sukcesy zapewne jeszcze mógłbym odnosić, ale uważam, że to nie jest za wcześnie na odejście. Już przed Pekinem byłem ogromnie zmęczony - podkreśla.
Zaczynał karierę, gdy gimnastyka sportowa w Polsce była na poziomie amatorskim, nie było specjalistycznej hali ani sprzętu. Teraz mamy mistrza olimpijskiego w skoku, sprzętu też nie brakuje i tylko do skoku w gdańskiej hali trzeba brać rozbieg z korytarza
- Do roku 2020 będziemy mieli kolejny medal na igrzyskach - nie ma wątpliwości jedyny polski mistrz w gimnastyce. - Widzę potencjał wśród młodych chłopaków, z którymi sam rozpoczynam pracę jako trener koordynator - opowiada.
Blanik, z pochodzenia Ślązak, z wyboru gdańszczanin, ma w kolekcji osiem medali mistrzowskich imprez, w tym złoto i brąz igrzysk, mistrzostw świata i mistrzostw Europy. Zdarzały mu się jednak i porażki.
- Niczego nie żałuję w mojej karierze. Czuję się spełniony "na maksa". Osiągnąłem więcej niż sobie zakładałem. I wszedłem do panteonu gwiazd polskiego sportu - podkreśla.
Blanik wszedł też, a właściwie wskoczył, do historii gimnastyki dzięki ewolucji wprowadzonej do katalogu pod numerem 332: dwa i pół salta w przód w pozycji łamanej, zwanej blanikiem.
- Zapewne wykonam ten skok i w zawodach pożegnalnych. Choć zależy, jak będę się czuł - zastrzega. - Bo podczas treningów udało mi się go wykonać, ale też przydarzały mi się różne dolegliwości. Ciało już nieco zapomniało... - przyznaje.
Zawodnik, który już jest legendą polskiego sportu, własnoręcznie dźwigał sprzęt gimnastyczny, by przygotować salę na sobotni konkurs.
- Studenci mówili mi, że powinienem leżeć, a nie nosić. Ale dla mnie to żadna ujma - mówi z przekonaniem.