- Słuchajce, mam medal olimpijski, to jest niesamowite, jeszcze nie mogę w to uwierzyć, spełniło się moje marzenie! - krzyczał tuż po walce o brąz do dziennikarzy Janikowski.
Startujący w kat. do 84 kg wicemistrz świata i wicemistrz Europy szedł przez olimpijski turniej jak burza, wygrywając efektownie kolejne walki. Przegrał dopiero w półfinale - z Egipcjaninem Ebrahimem. - Niedosyt mały jest, bo mierzyłem w finał, ale radość jest i tak ogromna. Poza tym przegrałem z nie byle kim, Egipcjanin to świetny zawodnik.
W pojedynku o brąz Polak bez większych problemów pokonał ciemnoskórego Francuza Noumonviego. - Ta walka wyszła mi dokładnie tak, jak sobie ją zaplanowałem i mogę powiedzieć, że była łatwa - uśmiechał się zawodnik Śląska Wrocław. - To jest mój wielki sukces, na który ciężko pracowałem. Zresztą nie tylko mój, ale również mojej rodziny, przyjaciół, którzy mnie wspierali i mojej dziewczyny, z którą się ostatnio kłóciłem, ale chyba teraz mi wybaczy - dodał sympatyczny zawodnik.
Nie zdążyliśmy się nacieszyć brązem zapaśnika, a po chwili była znów wielka radość z takiego samego medalu Bartłomieja Bonka. Startujący w kat. do 105 kg ciężarowiec prowadził po rwaniu z wynikiem 190 kg, ale wiadomo było, że podrzut to jego słabsza konkurencja i o podium będzie musiał ciężko powalczyć. Ale udało się! Zaliczył 220 kg (w sumie 410 kg) co dało mu 3. miejsce za Ukraińcem Torochtijem (412 kg) i Irańczykiem Nasirsheralem (411 kg).
- Absolutnie się tego nie spodziewałem, jestem przeszczęśliwy - mówił na gorąco Bonk. - Przecież ja jeszcze dwa miesiące temu zastanawiałem się z lekarzami, czy w ogóle jest sens, żebym jechał na igrzyska. Miałem takie problemy z nadgarstkami, że w ogóle nie mogłem trenować. Brałem mnóstwo środków przeciwbólowych - zdradził ciężarowiec, który medal zadedykował żonie. - Jest w ciąży, w piątym miesiącu, dwie córeczki mają być. Te bliźniaczki to pierwsza rzecz, która mi się w tym roku udała, a medal to druga rzecz - śmiał się Bonk.
Brąz cieszy, ale miało być przecież złoto. Marcin Dołęga był murowanym faworytem, ale spalił wszystkie trzy próby w rwaniu (190 kg). - Przecież ja taki ciężar w środku nocy zbudzony ze snu wyrywam. Zawaliłem totalnie. Nie nadaję się do tego sportu - kręcił z niedowierzaniem głową Dołęga.