W trzeciej próbie treningowej na skoczni HS 100 Małysz pofrunął na 97 metrów, co było jednym z dwóch najlepszych wyników dnia (obok Francuza Chedala). Mimo to polski mistrz ratował się przed... upadkiem.
- Bo to bardzo trudna technicznie skocznia - opowiada "Orzeł z Wisły". - Jest ciężka, bo bula jest bardzo wysoka, a jak na dodatek powieje z tyłu, to nie wybacza błędów. W Libercu warunki są trudne, bo i wieje, i sypie śnieg. W takim przypadku trudno określić, kto najlepiej skacze. W trzecim skoku ściągnęło mnie w lewą stronę, na końcu mnie puściło, musiałem machnąć rękami i ratować się, żeby nie upaść.
Małysz lądował kolejno na 93., 98. i 97. metrze. Najlepiej wyglądała druga próba. Drugi i trzeci skok były całkiem, całkiem - przyznał mistrz świata z Sapporo. - Mam nadzieję, że następne treningi będą jeszcze lepsze.
Dzisiaj kwalifikacje do sobotniego konkursu, w którym Małysz nie jest może faworytem, ale nikt go też nie przekreśla. Choćby dlatego, że rywale potrafili mocno psuć skoki treningowe - Szwajcar Simon Ammann w jednym ze skoków osiągnął zaledwie 80 m.
- Dla mnie najważniejsze jest to, żeby wszyscy skakali w konkursie w równych warunkach - mówi Małysz.
W czwartkowym porannym treningu Polacy nie uczestniczyli. Małysz zapowiadał, że jeśli tylko się da, będzie chciał obejrzeć bieg Justyny Kowalczyk na 10 km.