Najsłynniejszym wychowankiem podlaskiego miasteczka pozostaje wciąż Roman Kłosowski. Wspaniały aktor, dla bałwanów tylko Maliniak z "Czterdziestolatka", dla znawców - odtwórca wielkich ról dramatycznych. Młodzi znają cycate pseudoaktoreczki z wadą wymowy czy celebrytów udających, że tańczą czy gotują. Panna Siwiec zarobiła na dom biustem. Dlaczego nie głową?
Pisze się tylko o sukcesach naszych piłkarskich agentów, o porażkach już nie, choć jest ich znacznie więcej. A szkoda, bo może wtedy młody zawodnik zastanowiłby się przed podpisaniem cyrografu? Ale ławka rezerwowych nie parzy w pupę, pensja leci, agent pilnuje prowizji, interes się kręci.
Sypie się "układ warszawski". Czy oprócz wypasionych działek w centrum ktoś upomni się o zlikwidowane obiekty sportowe dzielnicowych klubów? Rujnacja Skry, Sarmaty, Warszawianki, Orła, Hutnika, Gwardii obciąża sumienie wrednej ekipy HGW równie mocno jak teren w samym centrum.
Śmieszny premier Marcinkiewicz wykrzyczał kiedyś słynne "Yes, yes, yes", z czego śmiejemy się do dziś. Pozazdrościła mu wielka sportowa gazeta, oznajmiając to samo odnośnie do niedoszłego transferu Grosickiego do Anglii. "Yes" szybko zmieniło się w "no", a przy okazji zmartwychwstał złośliwy chochlik drukarski. Na to nieistniejące stworzenie zwalało się kiedyś dziennikarskie gafy. Zawód zecera obumarł, ale chochlik wciąż żyje. I bardzo dobrze, przynajmniej nie jest nudno.