Orzeł i pingwiny

2010-11-27 14:29

Sezon w skokach narciarskich zaczął się u nas tradycyjnie. Jak zawsze od lat, przed inauguracją działacze i trenerzy zapowiadają, że oto Adam Małysz będzie miał krajowych konkurentów i następców. A potem "Orzeł z Wisły" bierze cały interes na plecy i broni imienia polskich skoków. Koledzy zaś ledwie załapują się do "30", albo i nie.

Im dłużej trwa epoka „małyszomanii”, tym bliższy jestem  przekonania, że pojawienie się brylantu talentu Adama, to był jeden z największy fuksów polskiego sportu. I że nie miał on  wiele wspólnego z jakimkolwiek systemem szkolenia. Klejnot został znaleziony na śmietnisku chaotycznych prób i błędów. Nikt nie wie, dlaczego rozbłysł i dlaczego świeci do tej pory.

Gdyby to wiedziano, to przecież z gromady zdolnych i chętnych chłopaków garnących się do tego sportu udałoby się z czasem „wyprodukować” przynajmniej 3-4 zawodników średniej klasy. A tu lata mijają i wszystko kończy się na przedsezonowych okrzykach, że już, że tym razem się uda...

Przeczytaj koniecznie: Adam Małysz na dziewiątym miejscu w pierwszym indywidualnym konkursie Pucharu Świata

Wszystko wskazuje, że nie uda się tak długo, jak długo PZN nie zatrudni na posadzie trenera kadry jakiegoś prawdziwego fachowca. Nie będzie to łatwe, bo styl w jakim kiedyś rozstano się najpierw z Hansem Kuttinem, a potem z Hannu Lepistoe sprawił, że trenerów najwyższej klasy chętnych do współpracy z tymi kłótliwymi działaczami znaleźć nie będzie łatwo.

Piszę to wsłuchany w zgrzyty, jakie dochodzą z kolana Adama Małysza, a które wróżą, że do igrzysk w Soczi nasz „Orzeł” już raczej nie doleci. I wtedy zostaną nam tylko pingwiny z kadry Łukasza Kruczka.

Najnowsze