„Super Express”: – O tym, że pojedzie pan na igrzyska, dowiedział się pan dopiero dwa miesiące temu, po wypadku Kowalskiego...
Paweł Zagrodnik: – Ale przygotowywałem się cały czas razem z Tomkiem jako jego sparingpartner. Miałem świadomość, że jestem rezerwowym i na wypadek jakiejś kontuzji wskakuję na jego miejsce. Dlatego cały czas musiałem być gotowy. Kiedy Tomek miał wypadek motocyklowy, nie byłem na Hawajach czy Majorce, nie ściągano mnie z plaży.
Paweł Zagrodnik: – Ale przygotowywałem się cały czas razem z Tomkiem jako jego sparingpartner. Miałem świadomość, że jestem rezerwowym i na wypadek jakiejś kontuzji wskakuję na jego miejsce. Dlatego cały czas musiałem być gotowy. Kiedy Tomek miał wypadek motocyklowy, nie byłem na Hawajach czy Majorce, nie ściągano mnie z plaży.
– Wasz trener Adam Maj powiedział, że jesteście świetnie przygotowani, ale na medal nie macie większych szans. Dziwna metoda motywacji...
– Konkurencja jest bardzo duża, czołówka światowa mocno nam odjechała. Żeby osiągnąć sukces na igrzyskach, potrzebne są lata konsekwentnie prowadzonych przygotowań, a w naszym związku pieniędzy na to często nie było. Sami sobie finansowaliśmy zgrupowania, praca była głównie w klubach i te przygotowania olimpijskie trochę się rozmydliły.
– Czyli nie ma szans na nawiązanie do pięknych sukcesów Nastuli czy Legienia?
– Przylecieliśmy tu z nastawieniem, że nie jesteśmy faworytami, ale ten brak presji może nam pomóc. Kto wie, może uda mi się być czarnym koniem...