PIERWSZA CZĘŚĆ WYWIADU DOSTĘPNA TUTAJ
"gwizdek24.pl": - Nie udało ci się zrobić kariery w piłce, ale powiodło ci się za to w muzyce. Znalazłeś też sposób, żeby obie te pasje ze sobą połączyć. Apropo muzyki i piłki, a konkretnie polskiej muzyki i EURO 2012. Czy twoim zdaniem organizacja mistrzostw Europy przez Polskę ułatwiła naszym rodzimym artystom wybicie się poza granicę kraju, czy też EURO nic w tej kwestii nie zmieniło?
Marcin "Liber" Piotrowski: - Myślę, że EURO nic nie zmieniło. Tutaj akurat nie ma się co oszukiwać. Kilku artystów próbowało zrobić karierę za granicą - ostatnio Tatiana Okupnik, ale nie wiem z jakim efektem. W każdym razie to pokazuje, że jest ciężko się przebić. Większe szanse mają na to artyści wykonujący muzykę klasyczną, czego przykładem jest chociażby Rafał Blechacz. Jeśli chodzi jednak o muzykę rozrywkową/popularną, to nie widać perspektyw. Tutaj w zasadzie nic się nie dzieje. Szansę na promocję dzięki EURO dostała… Oceana. Osobiście nic nie mam do jej piosenki, bo utwór, co by nie mówić, wpada w ucho, ale wiadomo, że to mogła być dobra okazja, żeby wypromować jakiegoś muzyka z Polski. Nasi artyści też mogą śmiało zaśpiewać piosenkę po angielsku i wyprodukować fajny kawałek. Tylko że nie o piosenkę tutaj chodzi, a o to, kto się pod nią podpisze. UEFA wybrała sama i koniec tematu. Chociaż, co ciekawe, na mundialu w Afryce był numer „Waving flag”, który wylansował artystę z tamtych stron.
- Szkoda tej niewykorzystanej szansy. Takim światełkiem w tunelu wydawał się konkurs „Moja piosenka na EURO”, ale ciężko oczekiwać, że jego zwycięzca podbije rynki zagraniczne.
- Kto wie? Wyobraź sobie „Koko Euro Spoko” przetłumaczone na język chiński. Bayer Full robi w ten sposób karierę w Azji, więc szansa zawsze jest.
- Nie pomyślałem o tym (śmiech). Ale wydaje mi się to mało prawdopodobne, zważywszy na fakt, że panie z zespołu Jarzębina same podkreślają, że ten nagły przypływ popularności im przeszkadza.
- Na pewno jest to duże wydarzenie. Chociaż w zasadzie to nie wiadomo, czy w ogóle wokół tego konkursu wytworzyłby się taki szum medialny, jeśli wygrałby go ktoś inny. Jesteśmy świadkami fenomenu, tylko szkoda, że musi on mieć jakieś negatywne aspekty.
- Zostając dalej przy temacie EURO i muzyki. Jak zapewne wiesz, we wszystkich miastach, w których odbywać się będzie turniej, powstają specjalne strefy kibica. Wystąpisz na którejś? Bo póki co nie ma na ten temat żadnych informacji.
- Tak, są takie plany. Obecnie dogrywamy terminy, ponieważ w tej chwili gram koncerty z Sylwią Grzeszczak. Te występy są dopełnieniem naszej wspólnej trasy trwającej już 4 lata. Informacja o moich koncertach w strefach kibica powinna pojawić się niebawem, właściwie to na dniach.
- To było trochę zastanawiające, że nie byłeś wymieniany w kontekście stref kibica. Zwłaszcza w Poznaniu, gdzie tak silnie jesteś związany z obydwoma tamtejszymi klubami piłkarskimi.
- W dużej mierze odpowiedzialność za tę sytuację ponosi organizator. Są prowadzone rozmowy, więc jeśli wszyscy pokażemy, że chcemy to załatwić, to dojdziemy do porozumienia.
- Czyli jak to zwykle u nas w Polsce bywa – wszystko na ostatnią chwilę.
- Dokładnie, rzutem na taśmę.
- Wróćmy do samego EURO i aspektów czysto piłkarskich. Za kilka dni Franciszek Smuda ogłosi ostateczną kadrę reprezentacji Polski na czerwcowo-lipcowy turniej. Obecność którego nazwiska lub jego brak w kadrze Smudy jest twoim zdaniem nieporozumieniem?
- Ciężka jest rola selekcjonera. Ja nie należę do osób, które lubią krytykować, jak chociażby Jan Tomaszewski. Moim zdaniem zwycięzców się nie sądzi, a jeśli kadra osiągnie sukces, to nikt nie będzie spekulował, kogo Franciszek Smuda mógł powołać, a kogo nie. Z mojej perspektywy jedyny dylemat dotyczy tak naprawdę pozycji bramkarza. Numerem jeden bez wątpienia jest Wojtek Szczęsny, ale taki Artur Boruc, który bardzo dobrze radzi sobie w Serie A, nie znalazł się nawet w szerokiej kadrze. Miał lepsze i gorsze momenty, ale jego udział na EURO przekreślił konflikt z trenerem Smudą, a nie piłkarska forma. W Fiorentinie jest podstawowym graczem, a taki Łukasz Fabiański - teoretycznie drugi bramkarz reprezentacji - w Arsenalu siedzi ciągle na ławce.
- Łukasz często był o to pytany przy okazji ogłoszenia powołań. Zarzuca mu się, że nie powinien być w kadrze, skoro w ogóle nie gra.
- To poważna sprawa, bo wiadomo, że grający piłkarz zawsze jest w większym gazie niż ten niegrający. Co do pozostałych zawodników, to kontrowersyjna jest też sprawa Sławomira Peszki. Wydaje mi się, że wszystko dla niego zbiegło się w złym czasie. To zawodnik, który potrafi pociągnąć zespół w trudnych momentach.
- W minionym sezonie w Kolonii grał bardzo dobrze. Był najlepiej asystującym piłkarzem w zespole.
- Ja akurat Sławka dobrze pamiętam jeszcze z czasów jego występów w Lechu Poznań. Oglądałem wiele spotkań z jego udziałem. No ale tutaj właśnie zaczyna się rola selekcjonera. Nie wiem, czy ja sam byłbym tak surowy jak „Franz”. Peszko sobie trochę nagrabił. To nie był jego pierwszy wyskok, a Smuda z kolei jest osobą, która ma takie cechy osobowości autorytarnej. Widać gołym okiem, że rządzi kadrą twardą ręką.
- Który z polskich stadionów EURO 2012 podoba ci się najbardziej?
- Wszystkie stadiony poza obiektem we Wrocławiu miałem okazję zobaczyć od środka. Na Stadionie Narodowym grałem nawet w oficjalnym meczu gwiazd pomiędzy Polską a Ukrainą. W ogóle to jestem autorem pierwszej asysty na Narodowym, więc mogę się tym pochwalić (śmiech). Wszyscy pamiętają, że bramkę strzelił Mariusz Czerkawski, ale zapominają, kto do niego podawał, a przecież to było mistrzowskie podanie.
- Przyznam bez bicia, że też nie wiedziałem, kto jest autorem tej asysty, ale na pewno sobie tę sytuację odświeżę.
- No na pewno można zobaczyć to w internecie. Wracając jednak do stadionów. Powinienem być lokalnym patriotą i powiedzieć, że najbardziej urzekł mnie stadion w Poznaniu, ale w sumie podoba mi się on głównie z tego względu, że został najszybciej wybudowany. Wizualnie zdecydowanie ładniejsze są obiekty w Gdańsku i w Warszawie. Stadion Narodowy bardzo fajnie wygląda z zewnątrz, gdzie rzuca się w oczy ten delikatny motyw flagi. Do głowy od razu przychodzi mi na myśli nasza husaria.
- Bije od niego patriotyzmem, to prawda.
- No i chyba właśnie dlatego Narodowy to mój numerem jeden, bo jest najbardziej patriotyczny i kojarzy mi się z Sienkiewiczowskimi powieściami. Zresztą jeden z utworów na „Magii Futbolu” zaczyna się trochę jak „Bogurodzica”. Mam na myśli kawałek „Gramy do końca”, w którym gościnnie występuje Czesław Michniewicz. Jest tam taki chór gregoriański. Bardzo lubię takie motywy. Na drugim miejscu po Narodowym umieściłbym PGE Arenę, gdzie nagrywaliśmy teledysk do „Czystego szaleństwa”. Tam też miałem okazję zobaczyć obiekt z poziomu murawy, więc mogłem go trochę przetestować.
- Na Stadionie Miejskim w Poznaniu był swojego czasu problem z jednym z sektorów, z którego widok na boisko zasłaniała ściana. Nie wiem, szczerze mówiąc, jak to rozwiązano, ale zwrócił na to uwagę nawet Michel Platini.
- Nie widziałem tego felernego miejsca, ale na obiekcie Lecha też w sumie już grałem. Przed wymianą murawy na stadionie w Poznaniu razem ze znajomymi zorganizowaliśmy sobie tam mecz, także rywalizowałem już na dwóch obiektach EURO 2012. Kopałem też przez chwilę piłkę na PGE Arenie, ale to tak po cichu, przy okazji prac nad teledyskiem. Nie byłem jeszcze tylko na Stadionie Śląskim.
- Ale i tak można powiedzieć, że polskie stadiony na EURO stestowałeś tak dość gruntownie.
- Pewnie lepiej od Platiniego (śmiech).
- Masz bilety na EURO?
- Mam wejściówki na mecz otwarcia Polska - Grecja. Wylosowałem je i jestem żywym dowodem na to, że można było trafić, tylko potrzebne było szczęście. Mam też bilet na finał, ale z tego co się orientuję, to jest to uwarunkowane dojściem biało-czerwonych do tej fazy turnieju. Na razie 1 lipca pozostawiam sobie w kalendarzu jako wolny, na wszelki wypadek nie planuje wtedy żadnego koncertu.
- Gdybyś miał dzisiaj typować zwycięzcę turnieju, to na kogo byś postawił?
- Nie jestem w stanie niestety nic wytypować. Takie turnieje mają to do siebie, że często dochodzi w nich do niespodzianek. Tak jak ostatnio miało to miejsce w przypadku Grecji [w 2004 roku - dop. red], czy jeszcze wcześniej Danii [w 1992 roku – dop. red.]. Duńczycy pojechali na mistrzostwa w zastępstwie Jugosławii [Jugosławia została wykluczona z rozgrywek w ramach sankcji nałożonych przez ONZ – dop. red.] i jako zespół z „dziką kartą” zdobył niespodziewanie mistrzostwo. Wielu za faworyta będzie uważało Hiszpanię, ale pamiętajmy, że jeszcze żadnej drużynie nie udało się obronić tytułu najlepszego zespołu na Starym Kontynencie, więc ja bym na nich nie stawiał. Wszystko się może zdarzyć. Może wygra ktoś z bloku wschodniego? Kto wie.
- Czy któryś z poprzednich turniejów o mistrzostwo Europy zapadł ci szczególnie w pamięć?
- Ja od niedawna tak naprawdę jestem kibicem. Tak jak wspomniałem wcześniej: zawsze wolałem bardziej grać niż kibicować. Kiedy inni oglądali mecze w telewizji, ja w tym czasie biegałem po boisku. Najwięcej mogę chyba powiedzieć o EURO 2008, bo byłem na dwóch meczach tego turnieju w Klagenfurcie i w Wiedniu. Widziałem więc ten sławny mecz z Austrią i byłem naocznym świadkiem karnego podyktowanego przez Howarda Webba.
- Z perspektywy trybun wyglądało to równie dramatycznie, jak sprzed telewizorów? Była ta świadomość, że tego karnego tam nie było?
- W zasadzie była to bardzo niebezpieczna sytuacja. Wszyscy byli w pospolitym ruszeniu, przekonani o fakcie, że po raz kolejny w historii nas po prostu oszukano. Znowu w naszej świadomości byliśmy takim "Mesjaszem narodów".
- Kubeł zimnej wody został wylany na głowy polskich kibiców, kiedy okazało się, że w tym samym meczu bramka dla biało-czerwonych padła ze spalonego. Suma sumarum – 1:1 w błędach na korzyść obu zespołów.
- Tak i trzeba zwrócić honor sędziemu, że gdzieś tam uratował prawdziwy wynik tego meczu. Wiadomo – dla nas to było niekorzystne, ale chyba jednak mimo wszystko sprawiedliwie.
- Chciałbym, żebyś na koniec skomentował słowa Kazimiery Szczuki, która nazwała EURO 2012 „samczym, idiotycznym kultem igrzysk” i przy okazji także powiedział, czym dla ciebie osobiście będzie EURO 2012?
- Słowa pani Szczuki to szybkie wrzucenie wszystkiego do jednego worka. Dla mnie to takie pójście po krótkiej linii oporu. Ja swoje wyjazdy na EURO zupełnie inaczej wspominam. Kojarzą mi się raczej z fajną atmosferą, którą wspólnie tworzą ludzie z różnych krajów i miast. Mogę tutaj podać przykład Wiednia. To, co działo się w samym mieście, było dla mnie rewelacyjne: wszędzie biało-czerwone barwy, super atmosfera i żadnego chamstwa, po prostu pełna kultura. Kibice uczestniczą w EURO, żeby dobrze się bawić: śpiewać, dopingować i jednoczyć się. Mam zupełnie inny obraz od pani Kazimiery.
- A czym dla mnie będzie EURO 2012? Na pewno pierwszym takim turniejem, który w pełni przeżyje świadomie, mecz po meczu. W poprzednich turniejach nie wiedziałem do końca co się dzieje, zawsze byłem skoncentrowany na reprezentacji Polski. Teraz ma to miejsce u nas i w całości możemy tego doświadczyć na własnej skórze. W Poznaniu mam mieszkanie kilometr od stadionu, więc nawet kiedy będę oglądał mecz w telewizji, to z zewnątrz docierać do moich uszu będzie doping. Czuję się zobowiązany do tego, żeby tym razem po prostu obejrzeć, a raczej pochłonąć te mistrzostwa Europy. Druga sprawa, że to zawsze my musimy jeździć po świecie, a tym razem świat przyjedzie do nas. To fajna sprawa wystąpić w roli gospodarza. Na pewno to będzie coś innego. Przypomina mi się mundial w 2006 roku w Niemczech, gdzie wymalowani w niemieckie barwy byli nawet ci kibice gospodarzy, którzy nie szli oglądać meczu na stadion. Każdy się po prostu świetnie bawił. Mam nadzieję, że w Polsce będzie podobnie i wszyscy razem się w to włączymy, bo to jest super sprawa. Coś takiego może się więcej nie powtórzyć.
Rozmawiał Michał Madanowicz