"gwizdek24.pl": - O czym dokładnie jest "Magia futbolu"? Bo piłka to jednak dość obszerny temat.
Marcin "Liber" Piotrowski: - Mój nowy album skierowany jest przede wszystkim do ludzi, którzy kochają piłkę. Do osób, które interesują się nią w jakikolwiek sposób, czy to grając czy to kibicując. Często oglądam mecze, a także amatorsko próbuję swoich sił na boisku, więc nawet kiedy rozmawiam z bliskimi, to temat piłki jest zawsze obecny. Ta płyta skupia w sobie wszystkie aspekty futbolu. Pojawiają się na niej też goście związani ze sportem. To chyba pierwszy taki krążek w całości poświęcony piłce nożnej i stworzony przez jedną osobę. Zawsze chciałem nagrać taki album i cieszę się, że udało mi się to wreszcie zrobić.
- Razem z zespołem INOros brałeś udział w konkursie "Moja piosenka na EURO", który wyłonił polski hymn na EURO 2012. Ostatecznie wybrano utwór "Koko Euro Spoko" zespołu Jarzębina. Co o nim sądzisz?
- Wszyscy ten kawałek wyśmiewają, więc ja sobie już daruję. Dziwi mnie jedna sprawa. Wszystkie napotkane osoby, z którymi o tym rozmawiam, zadają mi pytanie: "Jak to się stało?". Tak jakby nikt na ten numer nie głosował, a przecież musiano wysłać tysiące sms-ów, żeby "Koko" mogło wygrać. Nie sądzę, żeby te panie same na siebie głosowały (śmiech). Osobiście naprawdę lubię muzykę ludową. Uważam, że jakiś pierwiastek czegoś fajnego w tym jest, ale kto wymyślił te słowa: "Koko Euro Spoko"? Gdyby to była muzyka ludowa, ale w wykonaniu przykładowo młodszych pań, to zupełnie zmieniałoby postać rzeczy - byłaby w tym energia i fajny pozytywny przekaz do świata zewnętrznego.
- Myślisz, że to mógł być taki muzyczny żart Polaków? "Zagłosujmy na to, bo i tak nikt na to nie będzie głosował"?
- Myślę, że po pierwsze żart, a po drugie na pewno na Jarzębinę głosowało sporo starszych osób. Moja świętej pamięci babcia była super kobietą i na pewno w pierwszej kolejności oddałaby głos na mnie, ale to dlatego, że jestem jej wnuczkiem. Gdybym nie startował, to wysłałaby sms-a na "Koko". Ogólnie wygrana "Koko" ma swoje plusy i minusy, choć w ostateczności więcej jest tych drugich. A przynajmniej tak najczęściej odbierają to osoby, jakie mnie pytają o zdanie w tej sprawie.
- Nie wiem, czy ktoś zwrócił ci uwagę na to, że w sumie "Czyste szaleństwo" (konkursowy utwór Libera i zespołu INOros) i "Koko Euro Spoko" mają ze sobą trochę wspólnego. Obie piosenki w pewien sposób odwołują się do muzyki regionalnej - "Koko" do ludowej, zaś "Czyste szaleństwo" do góralskiej. Można powiedzieć, że bazowaliście na podobnym schemacie.
- Tak, jak najbardziej. Uważam, że to był dobry pomysł. W naszym przypadku jest to jednak skonfrontowane z nowoczesną produkcją, wplecione są pewne elementy góralszczyzny. Chciałem, żeby pojawił się jakiś tego typu akcent w naszej piosence, bo tak naprawdę oprócz muzyki ludowej i disco polo, to góralszczyzna jest jedynym przykładkiem takiej polskiej muzyki, którą możemy pokazać światu i powiedzieć: "to jest nasze". Takie było zresztą założenie naszego utworu. Mimo że są w nim skrzypce i refren zaśpiewany jest po góralsku, to trzeba pamiętać, iż nie jest to typowy góralski refren. Podział rytmiczny jest inny, ale gdzieś tam to wszystko znajduje wspólny mianownik. Jest to spoko, może nie "koko", ale na pewno spoko (śmiech).
- Na nowym albumie znalazł się także numer poświęcony "Gran Derbi" (mecz Realu Madryt z FC Barceloną), czyli spotkaniu elektryzującym bez wyjątku cały piłkarski świat. Jesteś fanem Barcelony albo Realu?
- Tak jak powiedziałeś: "ten mecz elektryzuje cały piłkarski świat", a co za tym idzie mnie również. Nigdy nie byłem kibicem ani jednego, ani drugiego klubu, ale gdybym miał wybierać, to całkiem naturalnie wskazałbym na "Królewskich". Gdybyś mnie zapytał: "Messi czy Cristiano", to powiedziałbym Cristiano. W sumie nie wiem, skąd bierze się ta moja sympatia do Realu, chyba jeszcze z czasów Roberto Carlosa i "starego" Ronaldo.
- Czyli Liber nie jest zagorzałym kibicem określonego klubu?
- Zawsze tak naprawdę wolałem bardziej grać w piłkę niż kibicować i dlatego też nie wytworzyłem w sobie takiego kibicowskiego zacięcia, jak co poniektórzy. Każdy trzyma za jakimś klubem, ale u mnie czegoś takiego nie ma. Lubię co prawda Real Madryt, choć sam Cristiano swoim kontrowersyjnym sposobem bycia wzbudza moją sympatię. Podoba mi się jak kozaczy, bo jest pewny swoich umiejętności. Kiedyś byłem na Old Trafford na meczu Manchesteru United, a znalazłem się tam zupełnie spontanicznie podczas wizyty w Anglii, więc też gdzieś tam po trochu czuję sentyment do tego zespołu. Nie jest to jednak taka sympatia, o której tutaj mówimy. Lubię też Arsenal Londyn. Ostatnio miałem nawet okazję być na spotkaniu "Kanonierów" z Tottenhamem, który zespół Wojciecha Szczęsnego wygrał 5:2.
Przeczytaj też: LIBER MAGIA FUTBOLU - NOWA PŁYTA: POSŁUCHAJ, Zagłosuj, WYBIERZ HIT!
- Jeśli już jesteśmy przy tych sympatiach klubowych, to skupmy się może na naszym krajowym podwórku. W Polsce kojarzony jesteś głównie z dwoma poznańskimi klubami - Lechem i Wartą. Dla obu stworzyłeś zresztą hymny. Jesteś fanatycznym kibicem? Często bywasz na stadionach?
- Nie, zresztą nigdy nikogo nie zamierzałem w tej kwestii oszukiwać. Lechowi kibicuję tak naprawdę od kilku lat. Właśnie muzyka sprawiła, że zainteresowałem się tym klubem. Poprzedni zarząd Lecha zapraszał nas kilkukrotnie na wykonanie jakiejś piosenki w trakcie meczu itd. Wtedy zobaczyłem, jak wygląda atmosfera prawdziwego stadionu i od tamtego momentu zacząłem być kibicem "Kolejorza". Chcę podkreślić, że nie jestem jakimś wieloletnim fanem.
- Jak powstał hymn dla Lecha ["Czysta gra" - dop.red]?
- Lech obchodził 85-lecie istnienia klubu i padła propozycja, czy nie chciałbym czegoś nagrać dla "Kolejorza". Powiedziałem sobie tak: "Jeśli wyjdzie coś fajnego, to pokaże to ludziom, jak nie, to chowam spowrotem do szuflady". Wyszło fajnie i przyjęło się wśród kibiców. Musiałem się oczywiście wdrożyć w historię klubu, ale znam akurat osobiście Mirka Okońskiego - legendę poznańskiego Lecha, więc było mi łatwiej. "Czysta Gra" stała się takim niepisanym hymnem, można powiedzieć "zastępczym", bo ten prawdziwy jest inny.
- Libera w tzw. "kotle" Stadionu Miejskiego w Poznaniu raczej nie zobaczymy?
- Nie, nie, absolutnie. Druga sprawa, że gram koncerty w różnych miastach w Polsce. "Magia Futbolu" kierowana jest do wszystkich kibiców. Tamten projekt był oczywiście regionalny, tworzony z myślą o Lechu Poznań. Ja jestem kibicem uniwersalnym, nie kibolem. Nie jestem jakoś bardzo związany emocjonalnie z jakimokolwiek klubem. Ja się cieszę z jednej rzeczy, mianowicie z tego, że w Poznaniu nie ma jakiś wielkich podziałów pomiędzy Lechem a Wartą. Nie ma konfliktów tak jak ma to miejsce np. w Krakowie czy Warszawie.
- Czyli sercem bliżej ci jest raczej do Lecha niż Warty?
- Tak. Historię Lecha znam dłużej. Do Warty przeszło wiele osób związanych z "Kolejorzem", jak dla przykładu Piotrek Reiss. To mnie skłoniło do tego, żeby się zainteresować tym klubem. Jakiś czas temu zyskali nowego właściciela, który chce stworzyć w Poznaniu alternatywę dla Lecha. Znam w sumie wielu piłkarzy występujących w Warcie, co też nie było bez znaczenia. To nie było tak, że powiedziałem: "No dobra, to teraz będziemy kibicować Warcie". Po prostu część osób przeszła z Lecha do Warty, a my wraz z nimi. Do hymnu Warty stworzyłem natomiast tylko słowa.
- No dobrze, znamy cię już nieco od strony kibica, ale nie wiemy jeszcze nic o "Liberze piłkarzu". Słyszałem, że miałeś epizod z profesjonalną piłką. To prawda?
- Ciężko to nazwać profesjonalną grą. Grałem w trampkarzach i juniorach Sparty Oborniki. Myślę, że tak naprawdę mój talent piłkarski najbardziej znany jest z podwórek. Na "Magii Futbolu" jest utwór zatytułowany "4-2-1-3". To system piłkarski, jaki posłużył w mi tym przypadku za metaforę. "Tutaj, gdzie te cztery domy, kiedyś stały dwie bramy" - mowa tutaj o miejscu, w którym się wychowałem. Aktualnie znajduje się tam wielkie osiedle, a my kiedyś mieliśmy tam boisko i to właśnie na nim spędzałem większość swojego czasu. Strzelałem tam miliony bramek i możesz mi wierzyć, że tam padały prawdziwe rekordy (śmiech). Nie ma tych goli niestety na YouTube, bo wtedy jeszcze ten serwis nie istniał, a szkoda. Byłem królem podwórkowych gierek, ale jak już ubierałem koszulkę i mieliśmy grać na poważnie, to przychodził stres. Nie mieliśmy zresztą trenera, nie było szkółek ani ludzi, którzy by nas jakoś poprowadzili w świat wielkiego futbolu. Dlatego też umarło to śmiercią naturalną. Trzeba było iść do szkoły i zająć się normalnym życiem. Potem przyszła muzyka, która w taki trochę przewrotny sposób przywróciła mnie do piłki.
- Czy ktoś ze Sparty przebił się do zawodowej piłki? Masz jakieś informacje na ten temat?
- Około 2-3 lata temu był taki młody chłopak – Mariusz Szyszka. Jeszcze za kadencji Franciszka Smudy wystąpił w Lechu Poznań. Zagrał w dwóch meczach i myśleliśmy, że oborniczanie będą mieli wreszcie swojego reprezentanta w Ekstraklasie, ale słuch o nim zaginął. Z tego co wiem, to powoli kończy on już z myślami o zrobieniu poważnej kariery. To bardzo smutne, ale niestety w piłce - tak jak w każdej innej dziedzinie życia - trzeba też mieć trochę szczęścia. Znaleźć się o odpowiednim czasie w odpowiednim miejscu, mieć jakieś znajomości itd. Teraz są szkółki, wiadomo to wszystko się zmienia. Jest Akademia Reissa, do której Piotrek sprowadza młode talenty z tych wszystkich mniejszych miejscowości i tam je trenuje. Na pewno za moich czasów było inaczej. Kto wie, może gdybym trafił pod odpowiednie skrzydła, to zostałbym piłkarzem, a tak pozostaje mi amatorskie granie.
Rozmawiał Michał Madanowicz