„Super Express”: - Ostatnio wymienił pan publicznie Wojciecha Cygana, Adama Kaźmierczaka i Pawła Wojtali jako osoby mogące startować w wyborach 2025 na stanowisko prezesa PZPN.
Marek Koźmiński: - Owszem, to są osoby, które – moim zdaniem – znajdą się na liście kandydatów. Przy czym w przypadku panów Kazimierczaka i Cygana mówię o kandydaturach w jakiś sposób „stowarzyszonych”: może wystartować jeden lub drugi, ale raczej nie obaj równocześnie.
- Nazwiska Marka Koźmińskiego na tej liście nie ma. A będzie?
- Zobaczymy. Mówiłem o moich typach; gdyby ktoś inny omawiał przyszłe kandydatury, może wymieniłby moje nazwisko.
- Obecny prezes stanie w szranki wyborcze?
- Nie zdziwiłbym się, gdyby miał chęć. Bardzo za to bym się zdziwił, gdyby środowisko ponownie go wybrało.
Marek Koźmiński jasno o przyczynach wizerunkowych wpadek PZPN, wskazał winowajcę: „Róbta co chceta”
- Poprzednie wybory wygrał zdecydowanie. Wierzy pan, że jego ówcześni poplecznicy, w większości „baronowie” wojewódzcy, zmienią front?
- Nie wiem. Wiem natomiast, że PZPN dwa i pół roku temu i PZPN dzisiejszy to dwie różne organizacje. Z różnym sposobem zarządzania, kłopotami i przywarami. Myślę, że widzą to również ci, którzy wybierali obecną władzę.
- A jeśli „frukty” z bycia przy władzy przewyższają zawstydzenie z wpadek?
- Jeżeli większość delegatów uzna, że to był, jest i będzie dobry prezes i ponownie go wybierze, to - mam wrażenie - całkiem spora grupa wartościowych ludzi po prostu definitywnie się wypisze z tego środowiska.
- Mówimy o wyborach w PZPN, tymczasem piętno na naszym futbolu już odciskają wybory parlamentarne...
- Owszem, polityka mocno weszła w futbol. Jest „wajcha do tyłu” z Ministerstwa Sportu. Nie tylko w stosunku do PZPN, ale do całej piłki. Została w wielu przypadkach zastopowana: na płaszczyźnie stadionu Ruchu w Chorzowie, obiektu treningowego Widzewa, dopłaty do areny Rakowa w Częstochowie. No i oczywiście ośrodka treningowego PZPN-u. To są miliony; razem złożone dają pół miliarda złotych.