MŚ siatkarzy 2010. Chłopaki, czekamy na złoto!

2010-09-24 16:00

Wszyscy są zmobilizowani, świadomi swojej siły, doskonale przygotowani i pełni wiary. Polscy siatkarze zaczynają jutro mistrzostwa świata we Włoszech w roli obrońców tytułu wicemistrzowskiego. Tym razem nasz zespół stać na złoty medal!

Ważne, że - w przeciwieństwie do kilku innych imprez - zespołu nie prześladowały poważniejsze urazy. No i zdrowy jest bombardier numer 1 Mariusz Wlazły (27 l.). Historia jego kontuzji jest długa i burzliwa, często nie pozwalały mu one grać w ważnych imprezach. Rok temu złote mistrzostwa Europy obejrzał w czasie rehabilitacji we Wrocławiu.

- Czułem wtedy, że będzie dobrze - wspomina w rozmowie z "Super Expressem". - W trakcie imprezy zadzwoniłem do trenera Castellaniego i powiedziałem, że jak nie zdobędzie złota, niech nie wraca do kraju - śmieje się "Szampon", który w Italii ma być podstawowym graczem ekipy Argentyńczyka. Choć wcale nie jest pewne, że będzie wychodził w pierwszej szóstce.

- Nie można przedkładać swojego interesu ponad zespół. Jeśli Piotrek Gruszka będzie się lepiej prezentował w ataku, nie ma problemu - tłumaczy Wlazły.

- Liczy się tylko wynik na mistrzostwach. A że mogę być rezerwowym? Przecież w poprzednim mundialu ławkowi gracze wykonali rewelacyjną pracę - przypomina.

Przeczytaj koniecznie: Wszystko o Mistrzostwach Świata

Oczekiwania wobec polskiej drużyny są olbrzymie. Wlazły ma pełną świadomość, że żadna wpadka nie pozostanie bez echa.

- Takie nastawienie jest zrozumiałe wobec zeszłorocznych mistrzów Europy, wszyscy chcą medalu - uważa. - Będziemy rozliczeni z tej imprezy, każdy z nas ma taką świadomość. Szkoda, że niektórzy komentatorzy telewizyjni krytykowali nas ostatnio nie za te występy, za które powinni - żali się przy okazji atakujący kadry.

- Robiono z nas wręcz nieudaczników, którzy nie potrafią grać w siatkówkę. I to padało z ust ludzi, którzy kiedyś grali - to dziwne i przykre. Ale jak nam nie wyjdą mistrzostwa świata, to jak najbardziej jesteśmy gotowi na krytykę - zapewnia.

System rozgrywek w MŚ jest przedziwny, bo dopuszcza kalkulacje i "sterowanie" wynikami w celu zajęcia jak najkorzystniejszego miejsca przed kolejną rundą. Przez to czasem opłaca się... nie wygrać spotkania.

- Ten system, zrobiony pod Włochów, jest bez sensu - nie ukrywa Wlazły. - Nie jedzie się przecież na mistrzostwa świata po to, by przegrać mecz. To jest chore. A kalkulowanie? W większości przypadków się nie sprawdza i wychodzi bokiem - przekonuje nasz atakujący.

- W takim turnieju jak mundial, przy tak równej stawce rywali, o sukcesie może zdecydować jedna czy dwie piłki - podkreśla Wlazły. - Mam nadzieję, że ta ostatnia spadnie na boisku przeciwnika i to my się będziemy cieszyć.

Najnowsze