Zaczęło się pięknie. Anastasi, który objął reprezentację Polski siatkarzy w 2011 roku od razu zdobył brązowy medal mistrzostw Europy i srebrny Pucharu Świata. Później było już coraz gorzej, a wynik na ME, w dodatku rozgrywanych przed polską publicznością, to apogeum klęsk włoskiego szkoleniowca.
Biało-czerwoni w Gdańsku wygrali tylko ze słabą Turcją i przeciętną Słowacją. Wyraźnie ulegli Francji i przegrali z Bułgarią, którą już mieli pod ścianą, prowadząc 2:0.
>>> Polska - Bułgaria, wynik 2:3. Żegnajcie mistrzostwa. Żegnaj Anastasi?
Przed nieszczęsnym turniejem w Polsce były jeszcze wpadki na Lidze Światowej 2013 i na igrzyskach olimpijskich w Londynie w 2012 roku.
Po sukcesach w 2011 roku Anastasi poczuł się chyba jak cudotwórca i najmądrzejszy człowiek świata. Nie przyjmował żadnej krytyki i nigdy nie wyjaśniał powodów kolejnych porażek. Najlepszy dowód swoistej bezczelności lub totalnego zaślepienia własnym jestestwem, Anastasi dał tuż po przegranym meczu z Bułgarią.
- Uważam, że z każdym meczem graliśmy coraz lepiej - powiedział. - Już ze Słowacją zagraliśmy znakomicie, a dzisiaj rozpoczęliśmy od dwóch świetnych setów. Później mieliśmy chwilę kryzysu, ale wróciliśmy do gry w końcówce czwartego i w piątym secie. Jestem zadowolony ze swoich zawodników. Zagrali naprawdę dobry mecz - podsumował spotkanie z Bułgarią Anastasi.
- Szczerze, to na dzień dzisiejszy nie mam zawodnikom nic do zarzucenia. Czasem złoszczę się na nich, że nie grają zbyt dobrze.
Anastasi odniósł się także do swojej przyszłości. - Nie muszę nikogo o niczym przekonywać. Jeśli związek stwierdzi, że czas na nowego trenera to zrobi to, a jeśli stwierdzi, że mam kontynuować pracę z reprezentacją, to będę to nadal robił - powiedział Włoch.
A czy waszym zdaniem powinien już powiedzieć "arrivederci"?