Ostatecznie mistrzowie Polski przegrali w meczu o brąz z gospodarzami Berlin Volleys 2:3 (21:25, 25:19, 20:25, 28:26, 21:23).
W 2012 roku bełchatowianie byli na wyciągnięcie ręki od triumfu w finale LM w łódzkiej Atlas Arenie, ale kontrowersyjna decyzja sędziowska w końcówce tie-breaka z Zenitem Kazań zabrała im złoto. Tym razem do złota nawet się nie zbliżyli.
Taki koniec rywalizacji w LM 2014/15 to dla Skry wielkie rozczarowanie. Jeszcze przed ponadmiesiącem bełchatowianie rozegrali w I rundzie play-off wspaniałe mecze z Lube Treia, nie dając mistrzom Włoch nawet zipnąć. Teraz oglądamy na parkiecie zupełnie inną Skrę - nierówną, słabą w ataku, bez argumentów w przyjęciu zagrywki.
Wszystko wskazuje na przemęczenie podstawowych siatkarzy, eksploatowanych w lidze ponad miarę. Sami zawodnicy mają jednak problemy z wyjaśnieniem powodów słabości. Jak choćby Mariusz Wlazły (32 l.), który po niedawnej chorobie jest cieniem samego siebie. W meczu z Resovią zdobył ledwie 7 punktów przy katastrofalnej skuteczności 25 procent. Najlepszy gracz mundialu skończył 5 z 20 ataków.
- Takie jest życie, czasami się gra tak, czasami inaczej - tłumaczy Wlazły. - Resovia ma równy poziom formy, a my falujemy. Na ten moment gramy jak gramy i to nie wystarczyło na rzeszowian. Nie wiem, czy to kwestia braku sił, czy braku paliwa. Gramy tak, że raz jest dobrze, raz jest źle. Nie wiadomo, od czego to zależy.
Trener Miguel Falasca (42 l.) też nie do końca chyba wie, co się dzieje. Miał 10 dni na doprowadzenie graczy do ładu i składu, ale nic z tego nie wyszło.
- Teraz potrzebujemy pracy, by w stu procentach odzyskać to, co gdzieś zatraciliśmy. To wciąż nie jest to, na co nas stać - mówi Hiszpan, który przecież tydzień po Final Four stanie przed jeszcze trudniejszym zadaniem. 4 kwietnia Skra gra o wszystko z Lotosem w półfinale ligi. W Berlinie mogła się powinąć noga, ale jeśli obrońcy tytułu nie awansują do finału PlusLigi, w Bełchatowie dojdzie do trzęsienia ziemi.