– Twój pierwszy szok w Rosji był termiczny?
– Trochę tak, chociaż wiedziałem, czego się spodziewać. Gdy lądowaliśmy tutaj z moją dziewczyną, było poniżej zera i leżało pełno śniegu. Ostatnio utrzymuje się minus siedem, a przecież jeszcze nie zaczęła się zima. Wiedziałem, że tak to tu wygląda, rozmawiałem z Łukaszem Kadziewiczem, który spędził w Surgucie dwa sezony, poopowiadał mi co nieco. Można się przygotowywać, ale i tak trzeba to przeżyć na własnej skórze. Wiem, że temperatury potrafią dojść do minus trzydziestu, czterdziestu stopni. Na razie mamy jesień.
– Wzięliście z Polski ciepłe kurtki?
– Stwierdziliśmy, że polskie ciuchy mogą nie wystarczyć. Zaopatrujemy się na miejscu. Rosjanie mają sprawdzone stroje na skrajnie niskie temperatury. Mamy za sobą pierwsze zakupy. Jak mróz okaże się cięższy niż sądziliśmy, trzeba będzie coś dokupić.
– Co mówił ci „Kadziu” o Surgucie?
– Opowiadał o zwyczajach w Gazpromie, bo to specyficzny klub. Tutaj prezes klubu na meczach jest pierwszym trenerem. Trzeba umieć z nim rozmawiać, jest nietypowy, chociaż widać, że kocha siatkówkę i przeżywa to wszystko mocno, kipi emocjami i na razie ten jego język ciała najlepiej do mnie dociera. Bo poza tym rozumiem co piąte słowo, które wypowiada w ferworze podczas spotkania. Może to i lepiej, mniej się stresuję...
– Zamierzasz liznąć trochę rosyjskiego?
– Niedługo przed wyjazdem do Rosji siedliśmy z Łukaszem w trakcie Pucharu Świata. Zapisałem całą kartkę A3 potrzebnych słów i wyrażeń. Próbuję poznać cyrylicę, żeby mniej więcej czytać. W drużynie zawodnicy nie mówią po angielsku, muszę starać się rozmawiać po rosyjsku, w sumie dobrze, zdopinguje mnie to do komunikowania się.
– Prezesi w Rosji potrafią dodatkowo nagradzać graczy za dobre mecze. Niedawno trafiło ci się spotkanie z 31-punktowym dorobkiem. Był bonus?
– Jeszcze nie do końca wiem jak to wszystko funkcjonuje. Nie znam za dobrze prezesa, byliśmy tylko na kilku spotkaniach. Wiem jedno, że w Rosji świat siatkarski jest brutalny. Jeśli ktoś się nie sprawdza, to za chwilę może go nie być. I w drugą stronę, jeżeli siatkarz daje sobie radę, niespodziewane nagrody się zdarzają. Mnie jeszcze się to nie przytrafiło, być może dlatego, że choć wypadłem dobrze, przegrywaliśmy.
– Postawiono przed wami konkretny cel na ten sezon?
– Była mowa o awansie do play-off. Chciałbym, żeby zespół osiągnął najlepszy wynik w historii klubu, czyli dotarł do strefy medalowej. W Surgucie nigdy nie było podium Superligi. To obiektywnie będzie ciężkie, ale zamierzam o to walczyć. A ja poza wszystkim cieszę się także z tego, że polski szlak mam tutaj w pewien sposób przetarty. Przecież poza "Kadziem" grał w Gazpromie także między innymi Robert Prygiel, którego do dziś bardzo miło wspominają w klubie.
– Jesteś w dobrej formie po sezonie w reprezentacji. Na ile to się dzieje z rozpędu, a na ile obawiasz się, że może nadejść kryzys związany z obciążeniami kadrowymi?
– Biologii nie oszukam. Taki moment musi przyjść. Jedyne, co można zrobić, to starać się załagodzić skutki, tak by to nie było zbytnio widoczne, to kwestia diety, odpoczynku, masaży, regeneracji i mądrego treningu siłowego. Czuję trochę w kościach sezon kadrowy, a do tego w Rosji atakuję w jednym meczu tyle, co wcześniej w trzech. To obciążenie jest duże.
– W końcu zagrałeś ponad 30 meczów w kadrze, najwięcej ze wszystkich siatkarzy.
– Dzięki rotacjom w składzie nie odczuwałem tego w jakiś skrajny sposób. Oczywiście to nie tak, że miałem latem wakacje, ale trener Heynen mocno dba o to, żebyśmy w dobrej formie przystąpili do sezonu ligowego. Powtarza często, że pieniądze zarabiamy w klubach, to jest nasze życie i utrzymanie i że będzie robił wszystko, byśmy wracali do pracy i mogli grać na swoim poziomie. Były momenty ciężkich treningów, jak w Zakopanem czy Arłamowie, ale później Vital schodził z obciążeń, liczyła się dyspozycja na meczach. Gdy były jakieś drobne urazy, to odpuszczał, byśmy wszyscy byli zdrowi. Mimo że grałem w tylu meczach, to uważam, że mógłbym się czuć gorzej, gdyby to był inny trener. Inna sprawa, że nie byłem pierwszą opcją w ataku i zagrywałem serwis typu flot, a to też pozwalało uniknąć nadmiernych obciążeń.
– Do Rosji raczej nie sprowadzono cię, byś atakował mało i nie zagrywał z wyskoku...
– No tak, tu ostatnio dostałem prawie 60 piłek w ataku. Gdy w pierwszych meczach kilka razy zaserwowałem flota, to prezesowi, delikatnie mówiąc, nie do końca się to podobało. W Rosji trzeba serwować mocno, tym bardziej że mam być liderem tego zespołu. W kadrze moje lżejsze zagrywki miały uzasadnienie taktyczne, tutaj jest inaczej.
– Sezon 2019 był przełomowy dla ciebie w reprezentacji Polski?
– Bez dwóch zdań. Przytrafiła się kontuzja Bartka Kurka i ja na tym poniekąd skorzystałem, bo zrobiło się jedno miejsce więcej wśród atakujących. Trener stawiał na mnie. Sam czuję się pewniej i sądzę, że drużyna także czuje się pewniej ze mną na parkiecie niż jeszcze rok wcześniej. To przychodzi z czasem, trzeba swoje rozegrać na najwyższym poziomie, żeby czuć się komfortowo i grać lepiej. Cieszę się, że miałem okazję tyle czasu spędzać na boisku, bo moim celem jest walka o występ na igrzyskach. Do formy wraca Kurek, bo z jego plecami jest już dobrze. Mam nadzieję, że w całej grupie atakujących będziemy rywalizować o miejsce w składzie na Tokio w przyszłym roku.
– Na ile mijający rok zbliżył cię do wyjazdu olimpijskiego?
– Otworzył mi do niego drogę. Jeśli nie byłbym na najważniejszych imprezach 2019 roku, to podejrzewam, że bez względu na to jak dobrze zagrałbym w obecnym sezonie, byłoby mi bardzo ciężko walczyć o bilet do Tokio. Uważam, że mam dużą szansę, ale bardzo wiele jest teraz w moich rękach. Oby trener miał duży ból głowy z wyborem. Liczę, że wszyscy atakujący zaliczą dobry sezon i będzie klęska urodzaju.
– Gdy przed najważniejszym meczem sezonu, z Francją w kwalifikacjach olimpijskich, dowiedziałeś się, że zagrasz w pierwszej szóstce, byłeś mocno zaskoczony? Wielu obserwatorów z pewnością spodziewało się, że Heynen postawi na doświadczonego Dawida Konarskiego.
– Sądzę, że na większości pozycji na grubo ponad 90 procent można było wytypować, kto wyjdzie w pierwszym składzie. Wśród atakujących nie było takiej jasności. Trenowaliśmy różnie i obaj mieliśmy przekonanie, że niezależnie od tego, kto wyjdzie do gry, da sobie radę. Każdy z nas był pewny swoich umiejętności i formy. W sumie może nie było to totalne zaskoczenie, po prostu trener Heynen musiał podjąć jakąś decyzję i postawił na mnie. Z jego strony to musiało być bardzo przemyślane działanie, bo mam wrażenie, że ten człowiek myśli 25 godzin na dobę. Na ten moment po analizach wyszło mu tak, że wystawi mnie. No i faktycznie wyszło, udało się wygrać.
i
– Nie tylko na ten moment, skoro w podstawowym składzie pojawiałeś się także w mistrzostwach Europy.
– Z zewnątrz to może tak wyglądało, ale czy my tak to odczuwaliśmy w drużynie, trudno mi powiedzieć. Staraliśmy się z Dawidem nawzajem wspierać i wiedzieliśmy, że ktokolwiek wyjdzie, to zagra dobrze. Cieszę się, że trener stawiał więcej na mnie, traktuję to jak wyciągniętą rękę w moją stronę od selekcjonera, danie mi szansy rozwoju. Mam 25 lat, ale wciąż nie jestem tak doświadczony jak trzydziestolatkowie, jak na przykład właśnie „Konar”. Trener chce przed igrzyskami mieć jak największą liczbę zawodników ogranych na najwyższym poziomie i chyba z tego wynikały takie, a nie inne posunięcia.
– Co ma ci dać Rosja w kontekście igrzysk, ale i dalszej kariery?
– Wyjazd do mocnej ligi otwiera głowę. To krok, którego nikt nie zrobi, grając cały czas w Polsce. Nie chodzi tylko o siatkówkę, ale i podejście do życia. Ja bardzo lubię podróżować i poznawać inne kultury. Przeprowadzka do Rosji to też dla mnie test odwagi. Znam zawodników, którzy całą karierę grali w Polsce i choć mieli propozycje z zagranicy, obawiali się przenosin. Ja stwierdziłem, że nie będę się bać. Nie jestem niczym uwiązany w kraju, moja partnerka przyleciała tu ze mną. Jestem młody, to moment, w którym można podejmować takie decyzje. Warto to przeżyć i zobaczyć, zebrać doświadczenie w zupełnie innej lidze. To na pewno zaprocentuje za rok, dwa, trzy.
– Po brązie w mistrzostwach Europy słyszeliśmy od was, że ten medal może zaczniecie doceniać dopiero za jakiś czas. Jak jest w twoim przypadku: już go doceniasz, czy jeszcze kręcisz głową?
– Ja akurat od początku uważałem go za ważny, bo dla mnie był pierwszym w mistrzostwach Europy. Jednocześnie, patrząc na niego, wiem jaką mieliśmy drużynę i jaki potencjał. I szkoda, że nie zagraliśmy w finale. Ambicja sportowa będzie nas przez jakiś czas gryzła z tego powodu. Wierzę, że w przyszłym roku pokażemy, że jesteśmy wielką drużyną.