Od kilkunastu lat, w przeciwieństwie do kadry panów, w drużynie siatkarek rządzili wyłącznie polscy trenerzy i efekty były mizerne. Ostatni medal dużej imprezy mistrzowskiej zdobyliśmy w 2009 roku (brąz ME). Tym razem nikt nie ma wątpliwości, że stery powinien objąć obcokrajowiec. – To musi być fachowiec, trener z sukcesami na koncie, doświadczeniem i przede wszystkim wielkim autorytetem u dziewczyn – przekonuje Glinka. – Nie stawiajmy na debiutantów, to już przerabialiśmy. Szukamy osoby, która potrząśnie żeńską siatkówką po wielu latach przestoju. Ważne byłoby także całościowe spojrzenie w połączeniu z odpowiednim systemem szkolenia. Nie może być tak, że pojawiają się dwie świetne zawodniczki, a potem znowu czekamy pięć lat na następne. Bardzo odstajemy od męskiej siatkówki pod tym względem. Niby system szkolenia jest podobny, ale zupełnie inny jest poziom ligi. Dziewczyny nie mają gdzie się ogrywać – analizuje Glinka.
Najmocniejszymi kandydatami są Włosi prowadzący czołowe kluby Serie A i Europy, ale nie tylko oni. Na nieoficjalnej liście faworytów znaleźli się: Daniele Santarelli (Włochy, trenuje Conegliano), Stefano Lavarini (Włochy, Novara), Massimo Barbolini (Włochy, Scandicci), Ferhat Akbas (Turcja, Eczacibasi) i Stephane Antiga (Francja, Developres).
– Nie mam pojęcia czemu związek trzymał się przez lata kurczowo wersji, by wybierać Polaków na stanowisko selekcjonera kadry pań. To było ograniczanie sobie z góry pomysłu na siatkówkę. Myślę, że po to zmieniono ludzi na kluczowych stanowiskach PZPS, żeby pojawiło się nowe spojrzenie. Bo poprzednia droga nic nie dała. Nie stoimy w miejscu, tylko się cofamy. Nie widzę żadnego postępu w ostatnich latach – komentuje Glinka.