W 2014 roku Mika zachwycił wszystkich kibiców siatkówki. W finale mistrzostw świata z Brazylią był prawdziwym liderem drużyny i poprowadził Biało-Czerwonych do wielkiego zwycięstwa 3:1. 23-letni wówczas przyjmujący został najlepiej punktującym zawodnikiem spotkania i wydawało się, że wszedł na siatkarski szczyt. Przed sobą miał niemal całą karierę, więc miał decydować o sile polskiej reprezentacji na lata. Niestety, jego karierę znacząco przystopowały kontuzje. Ostatni raz zagrał w kadrze w ćwierćfinale igrzysk olimpijskich 2016 w Rio de Janeiro. Później był w kadrze w 2018 roku, ale zdrowie nie pozwoliło mu na obronę tytułu mistrza świata. Upływały kolejne miesiące, a były gwiazdor Asseco Resovii czy Trefla Gdańsk nie mógł wrócić do kadry. Dziś ma już 31 lat i zdecydował się na wyjazd z PlusLigi.
Wyjątkowa chwila w życiu Wilfredo Leona. Siatkarz nie mógł tego ukrywać, wielka radość kibiców
Mateusz Mika zdobył się na szczere wyznanie. Ma do siebie żal
W najbliższym sezonie przyjmujący będzie grał w Turcji. Trefl Gdańsk zamienił na Tursad - beniaminka tamtejszej ligi. Jego kariera jest usłana ciągłymi problemami zdrowotnymi, które przeszkadzały mu w dojściu do najwyższej formy. Takiej, jaką pokazał w finale MŚ 2014. Kilkukrotnie wydawało się, że Mika wszedł na najwyższe obroty i puka do drzwi reprezentacji, ale potem życie boleśnie weryfikowało te rozważania. Przy okazji tegorocznych mistrzostw świata siatkarz postanowił szczerze porozmawiać z "WP SportoweFakty" i przyznał, że ma do siebie pewien żal.
Semeniuk ma już na siebie „plan B” po siatkówce. Niedługo zostanie magistrem, znamy temat pracy
Bartosz Bednorz nie załapał się do kadry na MŚ, ale jego partnerka skradła serca kibiców
- Nie potrafiłem odpuścić wtedy, kiedy powinienem. Byłem za mało doświadczony, stąd w głównej mierze pojawiły się problemy. Później było to już błędne koło, z którego na szczęście udało mi się wydostać - przyznał Mika. Nawiązał tym samym do słów z kwietnia 2017 r., gdy pierwszy raz zrezygnował z reprezentacji, by wyleczyć poważny uraz. Zmagał się wówczas z degeneracją więzadła rzepki.
- Miałem z tym problem już w wieku 18 lat, ale wszystko przeszło. Później ból pierwszy raz pojawił się na treningu przed Pucharem Świata w Japonii [2015 r. - przyp. red.]. Od tego momentu praktycznie wszystkie swoje mecze grałem już z bólem. Na każde spotkanie wychodziłem na środkach przeciwbólowych czy przeciwzapalnych. Podczas meczu nie było jeszcze dramatu, bo dochodziła adrenalina, a organizm był mocno zaabsorbowany grą, do tego działały środki. Problem powstawał na treningach, gdy tej adrenaliny nie było. A przecież nie mogłem się szprycować non stop, bo moja wątroba by tego nie zniosła. Dlatego na treningach mój poziom znacznie odbiegał od tego, co chciałbym dać drużynie. Później przenosiło się to na wyniki spotkań. I tworzyło się błędne koło. Czasami wracałem do domu, kładłem się spać i przez ból budziłem się w nocy - mówił wówczas w "Przeglądzie Sportowym".