Ferrari może mieć małe kompleksy na punkcie Mercedesa. Niemiecki zespołu nie ma sobie równych. Co prawda taki stan rzeczy trwa nie od wczoraj, ale od wielu miesięcy. Włosi muszą włożyć sporo pracy, aby rywalizować z Mercedesem, jak równy z równym. Tor w Montrealu sprzyjał jednak czerwonym bolidom, które i na treningach i w kwalifikacjach były szybkie.
Po raz pierwszy od dawna pole position wywalczył Vettel. Niemiec przez znaczną część wyścigu także prowadził i wydawało się, że mimo niewielkiej przewagi nad Hamiltonem zdoła dowieźć pierwsze miejsce do mety. Niemiec na 48. okrążeniu popełnił błąd, w zasadzie jedyny w wyścigu. Kosztował go on jednak mnóstwo. Vettel na trzecim zakręcie wyjechał na trawnik.
Wracając na tor mocno zepchnął Hamiltona do band. Sędziowie od razu zaczęli badać sytuację i po kilku minutach uznali, że niemieckiemu zawodnikowi należy się kara. Vettelowi dodano do czasu pięć sekund. I mimo że to kierowca Ferrari przekroczył linię mety jako pierwszy, to zwycięzcą GP Kanady został Hamilton, bowiem przyjechał niespełna sekundę za Vettelem.
Niemiec po otrzymaniu komunikatu o karze dyskutował z mechanikami, że nie miał możliwości innego wyjścia z sytuacji. Po wyścigu był wręcz wściekły. Nie podjechał na miejsce, gdzie zatrzymuje się czołowa trójka wyścigu. Poszedł do boksów Ferrari i jako ostatni dołączył do najlepszych kierowców GP Kanady. Wcześniej jednak przestawił pachołki informujące, które miejsce zajął dany kierowca. Przy bolidzie Hamiltona postawił ten z numerem 2.
Cała sytuacja sprawiła, że kibice wygwizdali Hamiltona. W jego obronie stanął Vettel, który miał pretensje do sędziów, a nie Brytyjczyka. - Ludzie nie powinni buczeć na Lewisa. Nie zasłużył na to. Sam wyścig bardzo mi się podobał. Hamilton był ode mnie nieco szybszy, co jest warte odnotowania, bo udało nam się utrzymać go za moimi plecami - stwierdził Niemiec.