"Super Express": – Rozpadająca się po 146 kilometrach pierwszego etapu skrzynia biegów w twoim mini zdecydowała o całym Dakarze. Sam mówisz, że po 150. kilometrze tegorocznej imprezy zacząłeś już myśleć o następnej…
Kuba Przygoński: – To była totalnie beznadziejna sytuacja we wszystkich aspektach, choćby z tego względu, że pierwszego dnia rajdu ciężarówki serwisowe startują później i trzeba kilka godzin dłużej na nie czekać. I faktycznie, od tej awarii pomału myślałem o przyszłym Dakarze, bo w końcu co miałem robić. Jestem zawodnikiem, który wiele przeszedł, przeżył sukcesy i porażki. Z tych drugich trzeba wyciągać wnioski i jechać dalej.
– Liczyłeś, który byłbyś w rajdzie, gdyby nie awarie?
– Zwykłe odejmowanie nadłożonego czasu od uzyskanego wyniku jest łatwe, ale złudne. Innym się nie koryguje tego czasu, a przecież każdy zawodnik miał jakieś problemy. Myślę jednak, że na pewno kręcilibyśmy się blisko czwartego miejsca, bo takie mieliśmy tempo i tak realnie potrafiliśmy się ścigać. Poza tym zawody inaczej się układają, jeżeli masz dobre wyniki. W przypadku słabszego dnia musisz nazajutrz ruszać z dalszej pozycji startowej. To jest rodzaj kary, trudno się wówczas przebić do przodu. Traci się jeszcze więcej czasu, ale takie są te zawody.
WIĘCEJ ZOBACZYSZ W PONIŻSZYM MATERIALE WIDEO