Poza torem to wesołek, otwarty na świat chłopak, ale podczas zawodów zmienia się w walczącą o każdy centymetr żużlową bestię. Niebywale odważną jazdę Piotrek okupuje jednak częstymi upadkami - w tym sezonie Ekstraligi miał ich aż 10 (najwięcej z całej stawki żużlowców, po siedem mają Miedziński i Kildemand). A do tego dochodzą przecież jeszcze wywrotki w Grand Prix, lidze szwedzkiej i innych, mniejszych turniejach.
W ostatnich dniach najmocniej komentowane są oczywiście dwa wypadki Pawlickiego w finale Ekstraligi ze Spartą Wrocław. Najpierw upadł w piątym wyścigu, a w ostatnim biegu Czech Vaclav Milik wpakował go w dmuchaną bandę. Obolały i niemiłosiernie poobijany Pawlicki wystartował w powtórce, ale nie był w stanie walczyć o zwycięstwo. W całych zawodach zdobył jednak aż 10 punktów.
- Trwają zabiegi i rehabilitacja, mające na celu postawienie Piotrka na nogi - informuje "Super Express" menedżer Pawlickiego Maciej Pęcak (30 l.). - Będzie to trwało do czwartku. Tych wypadków Piotrka trochę było, ale my w teamie wolimy liczyć raczej zwycięstwa. Czy wystartuje w sobotę i w niedzielę? Jesteśmy dobrej myśli - podkreśla.
Wcześniej Pawlicki w lidze wywracał się m.in. w meczach z Falubazem, ROW-em Rybnik czy GKM-em Grudziądz. To właśnie starcie z Krystianem Pieszczkiem w Grudziądzu było najbardziej opłakane w skutkach - Piotrek złamał kość strzałkową (to jedyna tak poważna jego kontuzja w tym sezonie). Człowiek ze stali odpuścił jednak tylko mecz ligi szwedzkiej, a już niecały tydzień później startował w Grand Prix Challenge w Togliatti. I zajął wysokie szóste miejsce! Do dziś w parku maszyn wyraźnie kuleje, ale kiedy trzeba wsiąść na motocykl, robi to z wielką chęcią.
- Modlę się do Boga o dobry wynik, a także zdrowie. Nie tylko dla siebie, ale i dla kolegów. Abyśmy wszyscy cało i zdrowo przejechali zawody - mówił "Super Expressowi" Piotrek. Oby tego zdrowia i szczęścia nadal mu nie brakowało.