Wheldon był w USA niezwykle popularny. Dwukrotnie triumfował w prestiżowym wyścigu Indianapolis 500. W Las Vegas walczył o 5 milionów dolarów, które mógł zdobyć, gdyby wygrał wyścig po starcie z ostatniego pola.
Na 12. okrążeniu jeden z bolidów zahaczył o koło drugiego i rozpoczął się dramat. Pędzące pojazdy wpadały z impetem na ustawione w poprzek auta, zderzając się i wylatując w powietrze.
Wheldon zginął, bo jego wyrzucony niczym z katapulty bolid zahaczył o ochronny płot i eksplodował. Zmasakrowane ciało Brytyjczyka przetransportowano helikopterem do szpitala, ale nie było szans, żeby uratować kierowcę. Kolejnych trzech uczestników wypadku również przewieziono do szpitala, ale ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Wheldon osierocił dwójkę małych dzieci. To pierwszy od 5 lat śmiertelny wypadek w wyścigach IndyCar.
- To ogromna strata. Podziwiałem Dana, śledząc jego karierę. Był niezwykle utalentowanym kierowcą i wspaniałym człowiekiem - mówi wstrząśnięty Lewis Hamilton, gwiazdor Formuły 1, rodak Wheldona.