"Super Express": - Czy rzeczywiście Andrzej Gołota tak nabroił, że grozi mu deportacja?
Mariola Gołota: - Absolutnie nie. Pisze się o dwóch przewinieniach Andrzeja. Najpierw, w 2003 roku, mąż wylegitymował się odznaką szeryfa. W tej sprawie sąd wyznaczył specjalnego prokuratora. I ten prokurator uznał, że Andrzej nigdy nie powinien być nawet oskarżony za wylegitymowanie się tą odznaką i podszywanie się pod oficera policji. Oczywiście Andrzej nie został też uznany za winnego podawania się za oficera policji.
Druga sprawa jest z 2006 roku. Wówczas w chicagowskim domu Gołoty znaleziono broń. Nie postawiono jednak Andrzejowi zarzutów posiadania nielegalnie tej broni. Oskarżono tylko męża o naruszenie przepisów miejskich, gdyż broń była niezarejestrowana. Waga tego wykroczenia jest porównywalna z otrzymaniem mandatu za złamanie przepisów drogowych. Mężowi postawiono wówczas także zarzut nieodnowienia karty posiadacza broni. Odnowił ją i przedstawił sądowi na pierwszym posiedzeniu.
- Czyli te oskarżenia nie mogą skutkować deportacją Andrzeja Gołoty do Polski...
- Amerykański Urząd emigracyjny tak naprawdę może wszystko. Ja doskonale rozumiem, że Andrzej jako osoba popularna i znana powinien swym zachowaniem dawać przykład innym. Ale jest przecież tylko człowiekiem, tak jak każdy z nas popełniał błędy, prasa natychmiast o nich pisała. To były tylko błędy.
- Czyli jeszcze nie pora witać Andrzeja Gołotę w Polsce?
- Oczywiście, że nie. Mąż przyleci do Polski dopiero w listopadzie, aby stoczyć pojedynek MMA z Riddickiem Bowe. Na razie przygotowuje się do tej walki, ostro trenuje.