Na 29-letniego Australijczyka stawiało niewielu. Były nauczyciel, niepokonany na zawodowym ringu, do tej pory traktowany jako pięściarz z drugiego szeregu. Przeciwko Pacquiao był jednak wielki. Pokonał słynnego Filipińczyka jego bronią. Szybkością, wytrzymałością, pomysłowością oraz odwagą. Od pierwszej do ostatniej rundy robił swoje. Nie chował się za podwójną gardą, nie oddawał inicjatywy rywalowi. - W dziewiątej rundzie mogłem go skończyć. Przetrwał - powiedział już po walce z uznaniem ustępujący mistrz Pacquiao. 38-latek, jedenastokrotny mistrz świata, po werdykcie sędziów nawet nie protestował. Nie wyglądał jak zwycięzca. Był zmęczony i zakrwawiony. W pierwszym siedmiu rundach Horn urządził mu bowiem prawdziwe ringowe lanie. Pacquiao obudził się dopiero w ósmej. Za późno, bo Horn zrobił wcześniej wiele, by ostatecznie wygrać na punkty. Sam niemal położył rywala "na deski" w starciu szóstym. - Dziękuję wszystkim, którzy byli wokół mnie i są współautorami tego sukcesu. Spełniły się moje marzenia, ale wierzyłem, że mogę tego dokonać - wyznał Australijczyk już po pojedynku.
Ostatecznie sędziowie punktowali 117-111, 115-113, 115-113. Obaj panowie najprawdopodobniej zmierzą się jeszcze w rewanżu. Chce go zarówno Pacquiao jak i Horn: - Bardzo chętnie stoczę z nim rewanż, może nawet tutaj, w Brisbane.