Wszystkie dokumenty podpisywał z występującym w imieniu "Bestii" menedżerem Carlem Holnessem. Brytyjczyk był w Warszawie dwa razy: ogłaszając przylot Tysona oraz informując, że Amerykanin jednak nie przyjedzie, bo zatrzymały go w kraju sprawy prywatne.
Kłopot w tym, że wcześniej na jego konto Babiloński przelał 50 tysięcy dolarów, kolejne 20 tysięcy kosztowały bilety lotnicze dla "Bestii" i jego świty. To razem około ćwierć miliona złotych!
- Kiedy Holness był w Warszawie 30 sierpnia, poszliśmy do adwokata. Tam podpisał oświadczenie, że w ciągu 7 dni przeleje całą kwotę z powrotem. Minęły ponad dwa tygodnie, a ja nie dostałem ani centa. Nawet przed chwilą byłem w banku, żeby jeszcze raz sprawdzić - denerwuje się Babiloński.
Patrz też: Dorota Adamek: Dla mnie mąż wciąż jest wojownikiem - WYWIAD
Holness tłumaczy się, że przelał kasę Tysonowi. - Na szczęście umowa była podpisana w Polsce, z obywatelem Unii Europejskiej, a nie Tysonem. Ewentualna sprawa będzie rozpatrywana przez polski sąd. Mam jednak nadzieję, że Holness dotrzyma słowa i zwróci pieniądze. Na razie jednak udaje Greka i od dwóch dni nie odbiera moich telefonów!
Gala, na której miał się pojawić Tyson, odbędzie się. W "zastępstwie" Amerykanina gościem będzie inna legenda boksu - Lennox Lewis (46 l.). Oczywiście, on także nie przyleci za darmo. - Wydałem wszystkie oszczędności, opróżniłem nawet konto żony - zżyma się Babiloński.