- Jak sobie radziłeś z zawirowaniami wokół pojedynku?
Michał Cieślak: - Cały czas coś się działo, ale sztab trenerski skutecznie mnie od tego odcinał. Wiadomo, od wszystkiego nie da się odciąć, ale o niektórych sytuacjach dowiedziałem się dopiero po walce.
- Godziny przed walką nie było pewne czy do niej dojdzie. Wiedziałeś o tym, czy byłeś skupiony na pojedynku?
- Nie, to akurat do mnie nie dotarło. Zszedłem tylko na dół, by złożyć podpis na dokumencie. Nie wiedziałem o tym, że tyle czasu szukano tych pieniędzy.
- Jak wyglądał pojedynek z twojej pespektywy? Początek był bardzo dobry, a w drugiej rundzie złapałeś go dwoma mocnymi ciosami.
- Początek był dobry, ale tak jak mówiłem przed walką, nie bałem się niczego oprócz pogody. Do 6. rundy było wszystko w porządku, ale na tyle starczyło mi tlenu i siły. Potem był koniec, odcięło mnie zupełnie, nie miałem siły.
- Czułeś, że rywal jest naruszony?
- Tak, czułem, że był podłączony. Nie chciałem jednak ryzykować, myślałem że tak szybko mnie nie złapie i nie odetnie, a jeżeli to się stanie, to tylko na chwilę. Było inaczej i do końca jechałem już tylko na charakterze.
- Dlaczego nie poszedłeś za ciosem?
- Taka była taktyka. Nie chciałem ryzykować w początkowych rundach i teraz mogę mieć pretensje tylko do siebie. Szczerze powiem, że niczym mnie nie zaskoczył. Nie porozbijał mnie, nie narzucił swojego tempa i stylu. Walka była wyrównana. Nie chcę, by brzmiało to jak tłumaczenie, ale gdyby ta walka odbyła się w Polsce to wyglądałaby zupełnie inaczej. Przykład pierwszy: ważenie miało być o 15, a 10 minut przed 15 otrzymuję informację, że jednak będzie o 16. Ostatecznie zważyli mnie przed 17. Przykład drugi: wychodzę do ringu i nie ma mojej muzyki, bo… zginął pendrive. Dla mnie takie rzeczy są istotne, pozwalają się naładować. Niby głupie sprawy, ale na każdym kroku coś się działo.
- Co się działo w 4. rundzie, gdy opuściłeś ręce i odwróciłeś się?
- Makabu… pociągnął mnie na jajca tak mocno, że ręce mi opadły. Spojrzałem na sędziego, myślałem że to widział. A wtedy Makabu mnie uderzył. To był bardzo mocny cios.
- Czułeś jego inne ciosy?
- Fajnie się pobiliśmy w 9. rundzie, trochę ciosów przyjąłem. Cieszę się, bo dałem z siebie wszystko, poszedłem na wymianę, a trochę mi tego brakowało. Chciałem tego. Teraz czas na zasłużony odpoczynek, bo przygotowania ciągnęły się od czerwca. Odpocznę przez miesiąc, potem będziemy pracować z trenerem nad tym, co jest do poprawy. Myślę, że oprócz elementów technicznych do poprawienia jest też kwestia mentalna. Musi wrócić stary Cieślak. Jak mi się to uda to wrócę sto razy silniejszy i wiem, że z każdym na świecie będę mógł wygrać.
- Co mogłeś zrobić lepiej?
- Zabrakło ponowienia akcji. Jak go trafiłem to mogłem ruszyć. Takich szans nie można marnować, nie można czekać. A ja czekałem, przyszedł kryzys i już był dla mnie koniec. Wszystko się skumulowało. Walka tam, przekładanie terminów, sytuacje pozasportowe… To wszystko miało wpływ na to, że od 6. rundy wyglądało to tak, jak wyglądało. Niektórzy teraz gadają że powinienem zmienić sztab. To są bzdury!
- Z perspektywy czas nie żałujesz że wziąłeś tę walkę?
- Nie, ten pojedynek dał mi więcej niż połowa moich walk. To była walka o mistrzostwo świata, a takich się nie odmawia. Mówiłem, że niczego się nie boję oprócz pogody. I ta pogoda mnie załatwiła.
- Makabu to był duży przeskok umiejętności w porównaniu do twoich ostatnich rywali jak Kalenga czy Durodola?
- Tak, myślę że wskoczyłem na inny poziom. Mam parę szczegółów do poprawienia i… jadę z tym koksem. Nie wyobrażam sobie, żebym tego pasa nie przywiózł w końcu do polski.
- Twoi promotorzy będą starali się o walkę rewanżową w nowej hali w Radomiu.
- Nie nastawiam się na takie spekulacje, bo za dużo już przeszedłem w boksie, by o takich rzeczach myśleć. Oczywiście, jakby doszło do takiej walki w Radomiu, to bardzo bym się cieszył.
- Co zapamiętasz z wyprawy do Afryki?
Wszystko. To były 4 dni, ale o tych 4 dniach można napisać książkę.