W sezonie 2011/12 Turniej Czterech Skoczni był dla Kamila Stocha niezbyt udany. Polak zaliczył falstart, później skakał już lepiej, ale w klasyfikacji generalnej stracił prawie 100 punktów do zwycięzcy. Po kolei jednak. W Oberstdorfie Stochowi poszło fatalnie. Do drugiej serii awansował jako Lucky Loser, a cały konkurs zakończył na odległym, 23. miejscu. Lepiej było w Garmisch-Partenkirchen, gdzie polski skoczek uplasował się tuż za podium, tracąc do 3. miejsca zaledwie 1,6 punktu.
W Innsbrucku wszystko szło po myśli Polaka. W pierwszej serii wygrał rywalizację z Andreasem Koflerem i do finału awansował z pozycji lidera. W drugiej odsłonie konkursu miał skakać jako ostatni i to okazało się zgubą reprezentanta Polski. Na Bergisel mocno pogorszyła się pogoda. Przed skokami czołówki organizatorzy długo czekali, by każdy skoczek miał jak najlepszą sytuację na skoczni. W przypadku Kamila Stocha Miran Tepes nie wykazał takiej cierpliwości jak przed próbami Koflera, Schlierenzauera, Takeuchiego, czy Bardala. Szybko zapalił Polakowi zielone światło i ten musiał skakać w fatalnych warunkach.
Stoch skoczył tylko 108 metrów i wylądował ostatecznie na 9. pozycji. Po swoim skoku rozłożył tylko bezradnie ręce. Nie chciał komentować decyzji jury. Przekonywał o swoim błędzie na progu, lecz widać było jego rozgoryczenie. Najlepszym dowodem na słabe warunki polskiego zawodnika były punkty dodane mu za kiepski wiatr. W tamtym roku Stoch był jeszcze dziewiąty w Bischofshofen, a w zestawieniu końcowym zajął lokatę numer 8. Wygrał Gregor Schlierenzauer.