– Jak pan zareagował na śmierć byłego podopiecznego?
– Jestem w szoku, jeszcze w październiku widzieliśmy się, okazało się, że po raz ostatni. Wszystko było z nim porządku, byłem przekonany, że cieszy się całkiem dobrym zdrowiem. Nie mam dokładniejszych informacji, ale mógł umrzeć we śnie. O ile wiem, miał cukrzycę, to mogła być jedna z przyczyn.
– Pamięta pan jak się pierwszy raz spotkaliście?
– To się działo w Lahti. Byłem na kursie trenerskim, a on znalazł się w grupie juniorów, z którą współpracowałem. Ktoś mi powiedział, że jest taki utalentowany chłopak z Jyvaeskylae, którego warto sprawdzić. Co ciekawe, wcale się jakoś specjalnie nie wyróżniał, nie przewyższał rówieśników wynikami. Nawet miano o to do mnie pretensje. W żadnym wypadku nie mógłbym wtedy powiedzieć, że zostanie taką gwiazdą skoków. Chciał jednak wygrywać i był wytrwały. Dostał się do kadry seniorów.
– Miał pan z nim jakieś problemy? Jaki miał charakter?
– W czasie, gdy byłem jego trenerem, nie zdarzyło się nic, co mógłbym mu zarzucić. Chociaż różne rzeczy o nim mówiono i pisano, to za moich czasów nie miały miejsca żadne afery. Lubił pracować na zajęciach i skakać, poświęcał temu sporo czasu. Łatwo się go prowadziło. No ale wtedy był jeszcze młody, chciał się uczyć i doskonalić. Zakończyliśmy współpracę w 1985 roku, kiedy objąłem reprezentację Włoch. Te nasze pięć lat było pełne świetnych rezultatów. W tym okresie nie przychodziły mu jeszcze do głowy głupoty. Był poważny i zachowywał się jak trzeba.
– Skąd wzięły się pana zdaniem jego późniejsze problemy w życiu?
– Jako człowiek był całkowicie normalny, ale do momentu, gdy nie sięgnął po alkohol. Kiedy zaczął pić, wszystko się posypało w jego życiu.
– Często się spotykaliście?
– Nie były to częste kontakty, ale przypominam sobie choćby sierpień ubiegłego roku i sympatyczne wydarzenie. Były to zawody w cięciu drewna. Polegało to na tym, że w 12 minut trzeba było wyprodukować jak najwięcej metrów sześciennych. Matti był w dobrej formie, zajął drugie miejsce.