„Super Express”: - Dziewczyna skacząca na nartach to wciąż nietypowe zjawisko w Polsce…
- Najpierw startowałam w konkurencjach alpejskich. Miałam 11 lat, gdy po zawodach trener zaproponował mi by spróbować skoczyć w Szczyrku-Biłej. Uzyskałam kilka metrów, przewróciłam się, podobnie jak w kilku innych początkowych skokach. Ale byłam przeszczęśliwa. To sport, którego wrażeń nie da się opisać. Daje wielkie szczęście, takie „motylki” w brzuchu.
- A nie towarzyszy temu strach?
- Może kiedyś, w wieku dziecka. Teraz zdecydowanie go nie odczuwam. Wydaje mi się, że jestem odważna. A poza tym lubię ryzyko.
- Zdarzył ci się poważny upadek na skoczni?
- Najgorszy zdarzył się dwa lata temu, na treningu. Mam problem z prawą nartą po wyjściu z progu. Wtedy opadła mi ona i spadłam na bark i kark. Po upadku niczego nie pamiętałam. Ale na następnym treningu skakałam od początku.
- Nie miałaś myśli, by zrezygnować ze skoków?
- Było ich nawet dużo. Bo stresy, bo obowiązki w nauce, bo złośliwe opinie o mojej nadwadze. Ale wystarczyło porozmawiać z poprzednim trenerem, Sławomirem Hankusem i wszystko mi przechodziło.
- A nie było drwin z dziewczyny skaczącej na nartach?
- Tak, i to wiele: że to sport nie dla kobiet, że jest niebezpieczny. Ale to akurat tylko mnie napędzało.
- Kto jest dla ciebie idolem na skoczni?
- Nie mam teraz ulubionego skoczka, ale cenię Kamila Stocha, Tandego, Kobayashiego. Za wzór miałam Thomasa Morgensterna, bo chyba mamy wiele wspólnego w charakterze.
- Na ile jesteś zadowolona z wyników tej zimy?
- Nawet bardzo, chociaż w tym sezonie nie stawiam sobie konkretnych celów co do wyników. Wiem, że od najlepszych odstaję jeszcze w technice skoku. Ale też jestem przekonana, że stać mnie na dużo lepsze skoki. I tego sobie życzę.
* Narciarka Sokoła Szczyrk od blisko pięciu należy do kadry narodowej kobiet, a od roku otrzymuje stypendium kadrowe (dzięki 6. lokacie w MŚ).