"SE": - Czy uwierzyłby pan, gdyby ktoś wcześniej przepowiedział taki sukces?
Łukasz Kruczek: - Chyba... tak. Bo Kamil i inni moi podopieczni byli naprawdę mocni. Widać to było podczas ostatnich treningów przed mistrzostwami, w Szczyrku.
- Wykorzystali maksimum możliwości?
- Nie umiem powiedzieć, w jakim procencie. Ale wyniki są rzeczywiście bardzo dobre. Bo oni bardzo dobrze wykonali swoją robotę.
- Jak ich pan zmobilizował do historycznego medalu w drużynie?
- Była specjalna rozmowa przed tamtym konkursem. Chodziło o to, żeby nie "nagrzewali się" szansami na medal, tylko skoncentrowali się na tym, żeby robić wszystko, tak jak potrafią najlepiej.
- A jeszcze trzy miesiące temu, po fatalnym początku sezonu, rozważał pan, czy nie podać się do dymisji
- To było w Kuusamo. Ale przyczyna kłopotów została szybko znaleziona. To były kombinezony ze sztywnego materiału, które krępowały swobodę ruchów i powodowały kolejne zaburzenia. Zmieniliśmy kombinezony i usunęliśmy źródło problemów.
- Nowe były już bez zarzutu?
- Kombinezony szyte przez polskie firmy Berdax i 4F być może były nawet jakąś cząstką sukcesu. Zastosowaliśmy też podczas mistrzostw świata jeszcze inną nowinkę sprzętową. Ale nie powiemy o niej nic, bo świat jest mały i wiadomości rozchodzą się zbyt szybko. A światowa czołówka jest w tym sezonie bardzo wyrównana. Widać to po wynikach.
- Wyrównana, bo poziom spadł czy się podniósł?
- Przede wszystkim zmieniły się przepisy dotyczące sprzętu, zwłaszcza kombinezonów. Dzięki nim nie ma większych różnic w wyposażeniu ekip.
- Czy pana podopieczni wytrzymają presję wzmożonych oczekiwań przed igrzyskami olimpijskimi 2014?
- A dlaczego mieliby nie wytrzymać?! Musimy z tym żyć. A w sporcie chyba o to chodzi, by spełniać oczekiwania. Ale ponieważ takie pytania powtarzają się, zastanawiamy się, czy nie lepiej skakać słabiej przez długi czas, a potem wyskoczyć wyżej (śmiech).