- Nie byłeś zadowolony ze swojego drugiego skoku.
- Bo znów miałem złe warunki i trochę byłem tym zrezygnowany. Chciałem dobrym skokiem postawić kropkę nad i, a znowu wiało mi w plecy. Skoczyłem krócej. Wiedziałem, że to nie zaważy na wyniku i dalej będziemy zdecydowanie prowadzić, ale tej radości wielkiej nie było, bo dążę do doskonałości.
- Ty jako jedyny odważyłeś się przed konkursem otwarcie powiedzieć, że chcesz złota. To zdjęło napięcie?
- Myślę, że nie. To napięcie było, a presja rosła z konkursu na konkurs. Przed tym konkursem nie mówiło się, że Polacy mogą zdobyć złoto, tylko muszą to zrobić. To było gdzieś w mojej głowie. Ale poradziłem sobie z tym w następujący sposób: powiedziałem sobie, że musimy wygrać. I już. Powiedziałem o tym otwarcie i cieszę się, że w końcu słowa zostały przelane na czyn.
- Twoje odważne słowa były jednak zaskoczeniem.
- Często jestem troszkę niepoprawny politycznie. Mówię za dużo, albo zbyt szczerze. Ale taki już jestem.
- Co się działo po skoku Kamila?
- Wielka radość i kamień, który spadł z serca. Oczywiście wszyscy znamy możliwości Kamila, ale w warunkach, które panowały, przy jakimś ogromnym pechu moglibyśmy stracić ten medal. Nie mówię tu o złym skoku Kamila, a o jakimś podmuchu, a takie się zdarzały w drugiej serii. To są skoki narciarskie i dopóki zawodnik nie przekroczy tej linii upadku, to nic nie jest pewne. Wierzyłem w to, że Kamil skoczy daleko. Zrobił to i pojawiła się wielka radość. W końcu jesteśmy mistrzami świata.
- Wreszcie wyszedłeś na tę scenę po medal.
- Do trzech razy sztuka. Jako jedyny trzy razy brałem udział w ceremonii medalowej. Teraz jednak odebrałem medal i odśpiewałem Mazurka Dąbrowskiego.
- To twój życiowy sukces?
- Dla każdego z nas. Może nie dla Kamila, bo on tych indywidualnych sukcesów ma wiele. Ale nie miał złota drużynowo, więc to trochę dopełnienie jego kariery. A dla reszty chłopaków to największe osiągnięcie w karierze. Ale to nie jest nasze ostatnie słowo. Teraz jesteśmy głodni kolejnych sukcesów!
Notował w Lahti Przemysław Ofiara