Małysz "jest w plecy" 40 tysięcy złotych, Kowalczyk aż 77 tysięcy zł. Ani Adam, ani Justyna chyba nie zdają sobie sprawy z tego, że tak dostali po kieszeni, bo dowiadują się o tym z "Super Expressu". A my odkryliśmy tę aferę zupełnie przypadkowo, przygotowując Złotą Setkę najlepiej zarabiających polskich sportowców (ukaże się 15 bm.).
Rutynowo zwróciliśmy się do Ministerstwa Sportu z prośbą o informację, jakie nagrody otrzymali Justyna Kowalczyk za złoto, srebro i brąz oraz Adam Małysz za dwa srebra. - Kowalczyk powinna dostać 77 tysięcy złotych, Małysz 40 tysięcy, ale nie dostali żadnych pieniędzy, ponieważ... Polski Związek Narciarski nie wystąpił w tej sprawie ze stosownym wnioskiem - poinformował nas rzecznik prasowy Ministerstwa Sportu Jakub Kwiatkowski.
Przeczytaj koniecznie: Rybińsk może dać Justynie Kowalczyk Kryształową Kulę
Prezes Polskiego Związku Narciarskiego Apoloniusz Tajner, do którego zwróciliśmy się o wyjaśnienie sprawy, bije się w piersi. - Tak, to nasza wina. A ja jako prezes związku biorę ją na siebie. Do tej nieprzyjemnej sytuacji doszło dlatego, że w ostatnich latach Ministerstwo Sportu samo przyznawało nagrody dla olimpijskich medalistów. Przyzwyczailiśmy się do tego, że robiło to automatycznie. Ale przyznaję, że zgodnie z prawem to PZN powinien w tej sprawie wystąpić z wnioskiem do Ministerstwa Sportu. Przegapiliśmy to. Lada chwila złożymy odpowiedni wniosek i Adam i Justyna dostaną należne im premie - obiecuje Tajner.
"Super Express" wykrył jeden z większych urzędniczych błędów w ostatnich latach. Nie chcemy od Małysza i Kowalczyk prowizji za to, że znaleźliśmy pieniądze, które zgubili. Cieszymy się, że nasi bohaterowie dostaną to, co im się należy.