Widzieliśmy, jak żona Justyna gratuluje mu świetnych występów, dając gorącego buziaka, a także pieszczotliwie łapie męża za jego słynną bródkę. Z robiącym w ostatnich tygodniach furorę skoczkiem porozmawialiśmy o zakończonym sezonie, a także jego pełnym luzu i humoru sposobie wypowiadania się.
"Super Express": - Które z pańskich powiedzonek lubi pan najbardziej?
Piotr Żyła: - "Garbik, fajeczka i się leci" (śmiech). Ale ja nie lubię słuchać swojego głosu z odtworzenia. Czasem moje słowa są szybsze od myśli.
- Jak pan odbiera wzmożone zainteresowanie ze strony mediów?
- Normalnie, chociaż po powrocie z Planicy telefon dzwonił na okrągło. Ale trzeba z każdym pogadać, bo bez mediów nie ma sportu. Jeszcze przyszły tydzień poświęcę na spotkania i wywiady, a potem zniknę do letnich zawodów.
- Odczuwa pan coś w rodzaju "żyłomanii"?
- Nie wiem, czy ona jest. Ostatnio nie miałem czasu oglądać telewizji czy Internetu (śmiech).
- A czy zwycięstwo na skoczni wcześniej się panu przyśniło?
- Nie mogło, bo we śnie nigdy nie udało mi się oddać dwóch skoków. Zawsze coś przeszkodziło, choćby trudności z zapięciem nart. W jednym ze snów oddałem jednak świetny skok i... wylądowałem za wybiegiem.
- Skąd się wzięło przezwisko "Wiewiór"?
- Od skojarzenia z wiewiórką z filmu "Czerwony Kapturek. Prawdziwa historia". Rok temu wypiłem kawę podczas lotów na skoczni Kulm i poczułem się pobudzony tak jak ona. Z kolei drugi trener kadry Zbigniew Klimowski mówi o mnie "Złotousty". A poza tym ludzie nazywają mnie Pieter.