Działacze PZC zrobili sobie ze wszystkich jaja. W halach FSO pojawili się po raz pierwszy. I zapewne ostatni, bo uczestnicy zawodów nie kryli niezadowolenia. Ba! To właśnie oni wezwali straż pożarną oraz inspektorat budowlany. Okazało się bowiem, że organizatorzy nie zapewnili nawet sportowcom... bieżącej wody. Postawili tylko przenośne toalety, co by przyszli reprezentanci Polski nie musieli załatwiać się pomiędzy kolejnymi spotkaniami pod murami. Gwoździem do trumny okazały się natomiast ściany działowe, postawione i posklejane za pomocą pianki montażowe. Tyle dobrego, że misterne konstrukcje działaczy zostały ostatecznie zburzone, bo istniało realne prawdopodobieństwo, że mury (murki?) nie wytrzymają próby czasu i stworzą zagrożenie dla uczestników imprezy.
LGP w Czajkowskim: Anze Lanisek bezkonkurencyjny! Oto nowy lider cyklu!
Remont i przystosowanie obiektów do zawodów trwał więc dodatkową dobę. Zmieniło się niewiele. Zakupiono ponoć gaśnice i wyznaczono drogi ewakuacyjne (w dziurach w murze?). Zawodnicy natomiast narzekali nawet na lodowe tory. - Są całe oszronione - wspomniały sportsmenki Curling Team Łódź. Bodaj najgłośniej protestujące. To właśnie ich zdjęcia obiegły całą Polskę. I to właśnie dzięki nim w ogóle doszło do imprezy.
Patologia PZC: próba organizacji Mistrzostw w miejscu zagrażającym bezpieczeństwu zawodników zatrzymana przez @MSiT_GOV_PL @WitoldBanka pic.twitter.com/zHDp1fcTgw
— Curling Team Łódź (@curlingteamlodz) 9 września 2017
Otwarte pozostaje tylko pytanie, czy cała impreza miała jakikolwiek sens? Polski Związek Curlingu profesjonalny jest bowiem, jak widać, tylko z nazwy. A ciężko pracujących sportowców wysyła na zawody w ruinach. Byle tylko odbębnić obowiązek organizacji eliminacji mistrzostw świata.