Idealnie byłoby wygrać obie imprezy i tego oczywiście życzymy Kamilowi Stochowi (30 l.) i kolegom z reprezentacji, ale to się ostatnio po prostu nie zdarza.
Ta dziwna zasada zaczęła obowiązywać w 2002 r., gdy Szwajcar Simon Ammann zgarnął dublet olimpijski w Salt Lake City, ale wcześniej w turnieju zajął 6. miejsce. W 2006 r. igrzyska w Turynie padły łupem Austriaka Thomasa Morgensterna i Norwega Larsa Bystoela, którzy w TCS 2006 byli daleko - odpowiednio na 20. i 16. pozycji. W 2010 r. na igrzyskach w Vancouver znowu dwa razy błysnął geniuszem Ammann, dopiero piąty w poprzedzającym olimpijskie zmagania TCS. I wreszcie historia najnowsza: 2014 r., dwa złota olimpijskie Stocha w Soczi. Tymczasem Polak kilka tygodni wcześniej był siódmy w Turnieju Czterech Skoczni.
Ostatnim skoczkiem, który w jednym sezonie okazał się najlepszy i w turnieju, i w ZIO, był Japończyk Kazuyoshi Funaki w 1998 r. Chociaż można mówić, że nie warto wygrywać w tradycyjnej imprezie na przełomie roku, to popatrzmy też na sprawę z drugiej strony: najwyższa pora zapomnieć o tym,co mówią liczby i napisać historię na nowo.
- To, że wygrałem przed rokiem, kompletnie nic nie zmienia w moim nastawieniu do Turnieju Czterech Skoczni - mówi Stoch, cytowany przez portal PZN. - Jadę na te zawody z dokładnie takim samym nastawieniem i motywacją, jak na wszystkie inne konkursy. Staram się robić to, co do mnie należy i oddawać jak najlepsze skoki, na jakie mnie w tej chwili stać. Obecnie jestem w dobrej dyspozycji, to pokazały ostatnie wyniki - podkreśla lider reprezentacji Polski.
Sprawdź też: Kwalifikacje w Oberstdorfie. Kamil Stoch zawiódł [WYNIKI]