– Jako zawodnik zawsze lubiłem Wielką Krokiew. Dużo się na niej trenowało, a największa frajda ze skakania jest przecież wtedy, gdy lot jest dłuższy. Byłem nawet rekordzistą tej skoczni… – wspomina przed zakopiańskim Pucharem Świata Zbigniew Klimowski, którego rekord 124 m z roku 1992 przetrwał trzy lata.
Znakomity trener uważa, że ta skocznia sprzyja polskim reprezentantom podczas wielkich imprez.
– Każdy zawodnik powie, ze kiedy się jest w dobrej formie, to wszędzie ma się frajdę ze skakania, bo wtedy „samo leci” – podkreśla. – Ale jednak na tej skoczni z reguły dobrze się spisujemy. Jest nam przyjazna. Jest nasza. Sporo się tam trenuje. I chociaż tej zimy była dotąd niedostępna, to przecież każdy z naszych reprezentantów zaliczył tam po kilkaset skoków w karierze.
Zaletą obiektu im. Marusarza jest też naturalność i osłonięty od wiatru rozbieg.
– Są zawodnicy, którzy bardzo nie lubią „szubienic”, czyli skoczni odkrytych, jak w Lahti, gdzie wiatr hula, jak chce. W Zakopanem jest dużo przyjemniej pod tym względem.
Zbigniewowi Klimowskiemu nie dane było fruwać na Krokwi przy wielkiej widowni, która pojawia się na trybunach Pucharu Świata w tym stuleciu.
– Powiem zatem tylko jako szkoleniowiec, że ta atmosfera robi piorunujące wrażenie. Niesie naszych skoczków, ale też trzeba ich podziwiać, że to wytrzymują.
Były rekordzista tego obiektu liczy na sukces Polaków w konkursie drużynowym, co jak dotąd udało się tylko raz – w roku 2018.
– Dla mnie faworytem zawsze będzie Polska. Chciałbym tylko, żeby warunki atmosferyczne były równe dla wszystkich – mówi z uśmiechem.