- Do pierwszego jeszcze spory kawałek - uśmiecha się Isia, która w sobotnim finale pokonała 7:5, 6:4 Niemkę Julię Goerges.
Kiedy w połowie poprzedniego sezonu Robert Radwański, ojciec i trener Agnieszki, zapowiadał, że Isia awansuje do pierwszej piątki, duża część kibiców i ekspertów stukała się w czoło. Bo Polka nie miała najlepszych wyników, w jej grze coś się zacięło.
W czerwcu ubiegłego roku zanotowała jedną z największych wpadek w karierze - odpadła już w 2. rundzie z ulubionego turnieju na Wimbledonie (po porażce z 81. w rankingu Petrą Cetkovską). Zamiast piąć się w rankingu, spadła na 14. miejsce, najniższe od ponad trzech lat.
Kłopoty jednak zmobilizowały Radwańską. Na turnieje zaczęła jeździć z Tomaszem Wiktorowskim (30 l.), z tatą trenowała tylko w Polsce. Efekty przyszły błyskawicznie: wygrane turnieje w Carlsbad, Tokio i Pekinie oraz awans do kończącego sezon turnieju Masters. W 2012 roku Isia dotarła kolejno do ćwierćfinałów w Sydney i Australian Open i półfinału w Dausze. We wszystkich tych meczach przegrywała z Wiktorią Azarenką. Białorusinka z imprezy w Dubaju się wycofała, więc nikt nie mógł powstrzymać Agnieszki.
- Byłam blisko porażki w pierwszej rundzie z Olą Woźniak, więc jestem ekstremalnie szczęśliwa, że wygrałam cały turniej - przyznała Radwańska po zakończeniu finału w Dubaju. - Nie myślę o miejscach w rankingu, skupiam się na tym, żeby wygrywać kolejne mecze.
Agnieszce tak się spodobało wygrywanie, że zmieniła plany. Miała wrócić do Krakowa i tam szykować się do turniejów w Miami i Indian Wells. Zamiast tego prosto z Dubaju poleciała do Kuala Lumpur (organizatorzy skusili ją lukratywnym kontraktem).