Jeszcze miesiąc temu Agnieszka Radwańska chodziła o kulach po operacji stopy. Żeby nie zapomnieć, jak się gra w tenisa, trenowała... siedząc na krześle!
Wystarczy 1 procent
- Zupełnie nie wiem, czego się spodziewać - mówiła przed wylotem do Australii. - Wiedziałam, że jeśli lekarze dadzą mi choć jeden procent szans, żeby zagrać, to zagram.
Już w 1. rundzie Isia była o włos od porażki (przegrywała 1:4 w 3. secie z Kimiko Date-Krumm). Prawdziwy horror zgotowała też kibicom, kiedy w 4. rundzie pojedynku ze Shuai Peng obroniła dwie piłki meczowe. Wczoraj też walczyła do upadłego. W drugim secie prowadziła już 5:4 i 30:0, była dwie piłki od wygrania partii, ale wtedy nad kortem pojawiły się samoloty.
Australian Open. Agnieszka Radwańska przegrała, choć walczyła dzielnie
Półfinał był blisko
- Hałas był ogromny, rozproszyły mnie, ale warunki były ciężkie dla nas obu. Szkoda, bo półfinał był bliżej niż kiedykolwiek - mówiła po meczu polskim dziennikarzom. - Nie wykorzystałam swoich szans, a w meczu z takimi zawodniczkami zmarnowane okazje się mszczą - wzdychała Agnieszka.
Na pocieszenie "Isia" dostanie czek na 680 tys. zł i wróci do pierwszej dziesiątki rankingu.
Agnieszka pokonała ból
Doktor Mariusz Bonczar, który operował Radwańską:
- Po takiej operacji pacjenci długo dochodzą do siebie. Agnieszka musiała się od nowa uczyć chodzić. Nie sądziłem, że tak szybko wróci do gry. Zaskoczyła mnie niesamowitą motywacją i wolą walki. Trenowała, jeszcze zanim mogła chodzić!
Agnieszce ten zabieg bardzo pomógł, teraz inaczej się porusza, ma większą dynamikę, co powinno się przełożyć na wyniki.
W Australii grała wspaniale, walczyła jak lwica. A przecież ona cały czas walczy z bólem, przy każdym kroku czuje bolącą stopę. Za awans do ćwierćfinału w takich warunkach należą się jej wielkie brawa.